Avangarda X
Dodane przez Lord W dnia 30 sierpień 2015 18:04
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce ...

... w roku pańskim 2012


Członkowie Utapau pożegnali SGGW udając się na swoje pierwsze śniadanie do KFC (ok godz. 16). Wszyscy zasiedli do jedzenia kurczaka z frytkami i picia coli, rozmawiając o dalszej drodze i podsumowując konwent. Niewątpliwie czuć było pozytywną energie i wyjątkowość tych czterech dni. Szczególnie w momencie rozstania z Ki Adim, pojawił się pewien żal, że to już koniec.

Rok 2015

Niecałe 3 lata później, rzec można, skończyła się pewna epoka - imperium SW. Admirał Darth Trąbka opuścił galaktykę i udał się w nieznane, a grupa rebeliantów na Utapau pozostawała w rozsypce. Nastało nowe imperium - jeszcze potężniejsze i groźniejsze, które rosło powoli w siłę. Nowa Gwiazda Śmierci miała dokonać konwentowej rewolucji. Komandor Lord W od dłuższego czasu, w związku z brakiem zwierzchnika i dawnej silnej Organizacji i wsparcia siatki szpiegowskiej wykonywał w pojedynkę jedną z ostatnich misji w ramach starego ładu.

Raport nr 24/2015/08/WWA

Kryptonim "Avangarda X"

Imperium jest w rozsypce. Jedną z liczniejszych grup, będących w posiadaniu stacji Centerpoint i mających jeszcze jakąkolwiek siłę rażenia, dowodzi Komandor Nate. Od dłuższego czasu nowym miejscem spotkań ludzi dawnego ładu (byłych imperialców, republikan i rebeliantów) jest siedziba Politechniki Warszawskiej. Warunki noclegowe są ciężkie, a pogoda nie sprzyja - upały jak na Tatooin i permanentna susza. W związku z słabą infrastrukturą możliwe jest nawet odcięcie energii.

Avangarda X

Dzień 1 - czyli, "łee gdzie są ludzie"

Tak prawdę powiedziawszy to mój pierwszy dzień na konwencie był dniem drugim, bo już w czwartek można była zwiedzać sale warszawskiej Avy. Choć powiedzmy sobie szczerze - poza stoiskami, akredytacją (która w czwartek była darmowa) i games roomem - zbyt wiele do zwiedzania nie było. Punkty programu rozpoczynały się w piątek od godz. 12.

Szczęśliwym trafem na miejsce przybyłem po godz. 13. Pomimo braku internetu i słabo zapamiętanej szczegółowej lokalizacji dotarłem bez problemu bo w okolicy kręcili się różni dziwni fani, którzy z dala wyróżniali się ubiorem. Jednak już na samym konwencie, ku memu zaskoczeniu tłumów nie było. Akredytacja poszła szybko i sprawnie. Początkowo chciano od mnie za wejściówkę 50 zł., ale gdy tylko przyznałem się do robienia dwóch punktów programu, zweryfikowano mnie na liście i oczywiście wpuszczono za darmo. Tym samym w złotej plakietce "programowej" udałem się do sali Star Wars.

Szybko natrafiłem na Nate' a, który przywitał mnie bardzo serdecznie, po czym rzuciłem swoje toboły w sali wystawowej - używanej też jako wspólnej. Nate właśnie wykańczał tworzenie wystawy z klockami lego. Tuż obok stały figurki trekowców a drugą połową sali zajmowali fani świata stworzonego przez Tolkiena, a więc Śródziemia. Jako, że w późniejszym czasie wielokrotnie odwiedzałem tę salę, to śmiało mogę stwierdzić, że to właśnie z a grupą Tolkienowców utrzymywałem najbardziej zażyłe stosunki (na tyle, że dałem się namówić na uczestnictwo w wiedzówce, ale o tym w swoim czasie).

Jako, że na konwent przyjechałem wracając z dalekiej podróży szybko znalazłem elegancką łazienkę gdzie lekko opłukałem twarz i zmieniłem koszulkę, tak by pokazać całemu światu, że reprezentuję Utapau. Na korytarzu spotkałem Mistrza Sellera, który na konwencie podobno był już od czwartku. Pierwszym moim punktem programu, w którym uczestniczyłem był konkurs wiedzy ze Star Gate. Jako, że nie było nic innego ciekawego, postanowiłem poznać to nowe dla mnie uniwersów (może nie całkowicie, ponieważ oglądałem film, od którego wszystko się zaczęło). Jednocześnie poznałem tez nowych członków Centerpointu.

Pod koniec konkursu do sali wszedł Kurt, który pochwalił się uzyskanym tytułem magistra farmacji. Niedługo potem na sali pojawili się Yaerius, Pau i Jago(da). Po chwili przerwy wszyscy udaliśmy się na konkurs Kurta. Na sali czekały już okoliczne "mazowieckie nerdy", a więc Johan, Marik Vao, no i sam Jedi Nadiru Radena (ikona Avangardy). Razem z Yaeriusem stworzyliśmy dwuosobową drużynę Utapau. Konkurs wzorowany był na telewizyjnym teleturnieju (nazwy, nie pamiętam, ale coś z awanturą o kasę). Do wyboru było pięć kategorii w tym fauna, flora, bohaterowie, technologia i rożne. Bez problemu przeszliśmy pierwszą rundę i drugą i tym samym weszliśmy do finału. Niestety agresywna i ryzykowna gra Yaeriusa (mieliśmy bardzo bezpieczną przewagę nad trzecią drużyną i mega stratę do Nadiru) skutkowała tym, że sporo zarobionych kredytów wrzucaliśmy do wspólnego wora. W końcu Yaerius poszedł na całego. Jako, że trafiliśmy kategorię różności, spodziewaliśmy się macania figurki w worku (wcześniej Yaerius wymacał Klona, choć trzeba przyznać, że był blisko - była to figurka Boby Fetta - fakt, też klon). Tym razem Kurt pozwolił nam na wyjęcie magicznego przedmiotu, jakim było tazo Obi-Wana Kenobiego. Pytanie nie było dość trudno, bo brzmiało: ile było numerów tazo? W pewnej chwili żałowałem, że nie ma z nami Keyana lub Szycha (którzy mieli całą kolekcję). Ja obstawiałem liczbę 100, ale Yaerius zachował czujność umysłu i zaczął mnie przekonywać do liczby 50. Przed ostateczną decyzją rzuciłem jeszcze raz na tazosa i ku mem zaskoczeniu zauważyłem na dole napis z liczbą wszystkich tazosów. Tym samym powiedzieliśmy liczbę 50 i zgarnęliśmy całą kasę, stając się wirtualnym liderem z mega przewagą. Trwało to jednak sekundy, bo nie omieszkałem powiedzieć Kurtowi, że na tazo zawarta była odpowiedź. Kurt zadecydował o pytaniu dodatkowym (jaka jest maksymalne liczba punktów na tazo), na które spudłowaliśmy, tym samym odpadając z gry i rozstrzygając o zwycięstwie Nadiru.

Po zakończeniu konkursu przyszedł czas na moją prelekcje. Chętnych specjalnie nie było i można by zakończyć temat, ale jednak koleżanki ze Skierniewic Jago i Pau postanowiły wysłuchać chaotycznego monologu. Co ciekawe dołączyły się do nich kolejne osoby. Na osłodę dostałem także lizaka. Była to rekompensata od Kurta za przegraną w konkursie, lub nagroda fair play (a może mieli ich za dużo i nie było komu dać). Kolejnym punktem programu, ulubionym przez Utapau były kalambury. Do ekipy dołączył sam Prezes SSFGW Utapau - Milka. Razem z Yaeriusem utworzyliśmy drużynę Utapau. Początkowo wszystkich drużyny szły łeb w łeb, ale Utapau się rozkręcało. Większość haseł stanowiły tytuły książek - niestety Lord W miał problemy z tytułami X-wingów. Najtrudniejsze, jak np. "Lando Carllisian i gwiazdogrota Thonboka" trafiały w ręce Centerpointu. Zabawa była przednia ale ostatecznie wygrała drużyna Utapau. Milka zawiesił na szyję zdobyte nagrody po czym pozował do pamiątkowego zdjęcia (dzięki uprzejmości Jago udało się to uwiecznić także w naszej galerii). Po chwili obejrzeliśmy nagrody i z radościom ruszyliśmy do games roomu.

Początkowe plany, z racji słabego przygotowania - a więc praktycznie braku wszystkiego od śpiwora i ręcznika, na paście do zębów kończąc - zakładały powrót do domu. Niestety spaliły na panewce bo dałem się wciągnąć w autorską grę Johana (która miała nawet swoja odsłonę na SkierConie 2015). Do stołu zasiedli także, oprócz autora, Milka, Jago i Pau. Tuż obok siedział Mistrz Seller, który wraz z spotkanymi dziewczynami grał w "Wsiąść do pociągu". Szybko wywiązała się rozmowa i okazało się, że Jago ma bogatą wiedzę na temat kolei. Johan zabrał się do szybkiego omawiania zasad po czym przystąpiliśmy do gry. Rozgrywka polityczna, pełna była intryg, zmian koalicji, afer taśmowych i podsłuchowych oraz zmian rządu. Przez długi okres premierem był Yearius, który wyeliminował z gry Milkę a następnie samego Johana. Jako, że stawiałem największy opór, cała reszta sprzymierzyła się. Gra dłużyła się nieco, toteż gdy przegłosowano wydalenie mnie z sejmu, uznano to za koniec rozgrywki. Wtedy Milka pożegnał się i udał się na spoczynek do kwatery w akademiku, a reszta zasiadła do kolejnej gry (z racji tego, że odjechał ostatni pociąg nie pozostało nic innego). Tym razem przenieśliśmy się na dziki zachód by dokonać napadu na pociąg. Jago szybko rozpoczęła formowanie składu pociągu, a reszta powoli dobierała postacie. Ku memu zaskoczeniu można było znaleźć kilku znanych westernowych bohaterów jak choćby Django czy Tuko (tzw Brzydkiego). My w udziale przypadł doktor. Yaerius rozłożył skarby, po czym rozpoczęła się strzelanina. Każdy łapał co mógł, kradł i walczył z szeryfem, byleby napełnić swoją sakiewkę. W ostatecznym rozrachunku Pau zwyciężyła (wszyscy mówili, że jej postać Indianki jest najlepszą w grę) a ja dzięki największej liczbie oddanych strzałów musiałem zadowolić się drugim miejscem.

Tym pozytywnym akcentem dobiegł końca pierwszy dzień konwentu. Johan pożegnał się i wrócił do domu, Pau z Jago i Yaeriusem udali się do miejsca spoczynku, a ja z racji braku owego miejsca udałem się by zobaczyć jak tętni nocne życie w Warszawie. Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście przywitały mnie bawiącą się na ulicach (czasami dosłownie na środku jezdni) młodzieżą, stary rynek zamykanymi ostatnimi lokalami, a nowo oddane do użytku bulwary, licznymi jak na tą godzinę (czyli 3 w nocy) spacerowiczami. Na chwilę położyłem się na drewnianym leżaku i wpatrywałem się w przeciwległy brzeg. Ciepła noc zachęcała wręcz do snu na powietrzu, a aktywnie i intensywnie spędzony tydzień, w szczególności mijający dzień powodował, że poczułem się senny.

Dzień 2 - czyli "łee, muszę iść spać"

Słońce powoli wyłaniało się nad horyzontem, gdy po nocnej wędrówce dotarłem do sleeproomu. Już pierwszego dnia otrzymałem od Mistrza Sellera potężną dawkę informacji na temat złej lokalizacji i jeszcze gorszego oznaczenia na mapce konwentowej. Jako, że uważam, że znam się na mapach (choć na Avie zdarzyło mi się już w przeszłości zabłądzić, ku niezbyt wielkiej uciesze moich ówczesnych współtowarzyszy) postanowiłem zaufać informatorowi konwentowemu. W końcu dotarłem na miejsce. No i faktycznie ... ku memu zdziwieniu ujrzałem całkiem elegancki bank. Nie wyglądało mi to na nocleg, a że tuz obok była szkoła uznałem, że to będzie właściwe miejsce. Znowu pudło. Gdy już miałem odpuścić sobie poszukiwanie sleeproomu i udać się do gmachu politechniku ujrzałem maszerujących ludzi w koszulkach Avangardy. Toteż ruszyłem za nimi w głąb podwórza - niezbyt rzekłbym czystego i po kilku skrętach (coby nie było wątpliwości powiem, że chodziło o zakręty) dotarłem do sleepromu. Wchodząc powoli po schodach na kolejne piętra, mijałem korytarze pełne zwłok w pokrowcach. Jakoś nie miałem ochoty przeciskać się między nimi. Po drugiej stronie klatki pełno było pomieszczeń sanitarnych wyposażonych w umywalki, toalet, a także wystarczającą ilość pryszniców. Niestety wszystkie urządzenia sanitarne były mocno wyeksploatowane i pamiętały zapewne epokę E. Gierka (a jak nie pamiętały, to znak, że młodzież eksploatowała je naprawdę intensywnie). Tym samym dotarłem na jeden z wyższych poziomów, gdzie nocowało kierownictwo Avy i bezczelnie postanowiłem, że wygrane dwie torebki, kurtka (pewnie zastanawiacie, skąd kurtka, przy temp 40 C - wracałem z dalekiej podróży) i plecak posłużą za poduszkę. Po próbach ułożenia się, stwierdziłem, że zasypianie w takich warunkach nie ma sensu i ruszyłem do gmachu politechniki. Po drodze zobaczyłem godziny otwarcia poszczególnych sklepów, myśląc za o zakupach na śniadanie. Wielkie było zaskoczenie portiera gdy koło godziny szóstej przyszedłem na konwent. Jak się okazała wszystkie budynki były zamknięte, a przed chwila ostatni organizatorzy i uczestnicy udali się na chwilę spoczynku.

Toteż posiedziałem chwilę na ławce, potem zrobiłem zakupy, zjadłem śniadanie i ok ósmej siedziałem wraz z zdziwionymi organizatorami w holu głównym w budynku mini. Wygodna kanapa zachęcała do snu, ale nie chciałem specjalnie robić obciachu, toteż od czasu do czasu zmrużyłem jedynie oko. Ku memu zaskoczeniu pojawiły się kolejne ranne ptaszki, w tym Mistrz Seller. Tak też kolejna godzina upłynęła mi na dyskusjach o Gwiezdnych wojnach, fandomie, fanklubie, konwentach i innych ciałkiem ciekawych rzeczach, które nie pozwoliły mi usnąć. Zasiadłem do stołu i zacząłem przepisywać pytania na familiadę (ach to przygotowywanie się na ostatnią chwilę) gdy obok mnie pojawiały się kolejne znajome twarze: Marik Vao i Nelani z bratem.

Nastała godz 11, gdy przywitałem całkiem tłumnie zebranych fanów SW i chętnych do udziału w Familiadzie. Trzeba powiedzieć, że frekwencja w stosunku do SkierConu było niższa, ale jak na Avę to sala była całkiem zapełniona. Ustaliłem z uczestnikami, że powstaną trzy drużyny, które zmierzą się ze sobą w systemie ligowym (zwanym także kołowym lub po prostu każdy z każdym). Dzięki owocnej współpracy szybko przestawiono stoły. Do gry przystąpiła drużyna nerdów (Ojciec Dyrektor SW w Polsce - Yako , najwyższy nerd Jedi Nadiru Radena, jego asystent Marik Vao, drugi nerd Warszawski Kurt i pierwszy nerd Skierniewicki od czasów Thingola - Mistrz Seller) oraz Warszawska młodzież znająca się na wszystkim co gwiezdne: od wędrówki przez wrota, do wojny. Czapka Yody wyraźnie wskazywała drużynę silniejsza Mocą. Toteż młodzież Warszawska musiała się w kolejnej rundzie zmierzyć z sojuszem Warszawsko-Łódzkim Zwanym tez Oxy-ŁFSW -mormonami. Tu także mimo równie zaciętej walki zabrakło szczęścia, choć wsparcie kibiców, w tym znających się na SW fanek (niestety w myśl zasady Mistrza Sellera trzeba powiedzieć, że były zajęte) nie pomogło. Ostatecznie o zwycięstwie miała zadecydować walka pomiędzy nerdami. Obie drużyny szły łeb w łeb, choć zdecydowanymi faworytami (po zwycięstwie na SkierConie 500 do 0) wydawała się Wawa-Łódź. Jednak siła nerdów była ogromna i oni przeważyli szalę zwycięstwa na własną korzyść. Po chwili Nate wkroczył z nagrodami i konkurs dobiegł końca.

Po krótkiej przerwie, rozmowie z zaprzyjaźnionymi fanami Tolkiena, ruszyłem wraz z Sellerem, Pau, Jago i Yaeriusem na konkurs z melodii do filmów animowanych Walta Disneya autorstwa Myszy (w końcu od tego Disney zaczynał). Mimo prób przeforsowania nazwy Utapau ostatecznie zostałem członkiem drużyna Sellera. Nie szło nam nawet najgorzej. Wiedziałem ze dwa, trzy tytuły, ale i tak warto było posłuchać i postrzelać. Mistrz Seller jak najmocniejsze ogniwo popisywał się znajomością kilku tytułów, ale konkurencja była naprawdę silna, a wachlarz piosenek olbrzymi. Po zakończeniu rywalizacji udaliśmy się cała ekipą na małe co nieco (jak mawiał Kubuś Puchatek Milnego, przygarnięty także przez Disneya). Niestety nastąpił problem, w postaci wyboru pomiędzy kebabem, a pizzą. Jako, że byliśmy większą ekipą rozsądniejsza wydawała się pizza. Ale gdy podjąłem decyzję o wyborze lokalu Pau udała się na kebaba i cała reszta za nią. Ogólnie nieszczęśliwy los spowodował rozbicie drużyny. Mistrz Seller niezbyt najedzony wrócł do bazy konwentowaj, Pau i Yaerius natrafili na niedobry sos i z grymasami na twarzach jedli zamówione jedzenie. Ostatecznie krążąc w poszukiwaniu kolejnego lokalu gastronomicznego ostatecznie wróciliśmy do miejsca, które wybrałem jako pierwsze. Tym samym kupiliśmy coś orzeźwiającego do picia i najedzeni i napici wróciliśmy na konwent. Załapałem się jeszcze na końcówkę przecieków związanych z "Przebudzeniem Mocy", po czym wraz ze wszystkimi udałem się na starcie uniwersów.

Razem z Jedi Przemo, Yaeriuem i Milką utworzyliśmy drużynę udapau. Walczyliśmy dzielnie, ale niestety wielka nieznajomość uniwersum Star Trek nie pozwoliła nam na wejście do finału. W drużynie Star Wars była bardzo dużo innych fanów Star Treka, za to wśród Trekowców znajomość SW była znacznie mniejsza. Pytania z obu uniwersów były na najwyższym poziomie (te z SW układał Nadiru). Ostatecznie nie dane nam było uczestnictwo w naszej ulubionej konkurencji, a więc kalamburach (gdzie mielibyśmy szansę się pokazać). Jednakże inni przedstawicie Star Wars spisywali się naprawdę dobrze i tym samym statuetka uniwersów została z rękach fanów Gwiezdnych wojen. Na zakończenie wniesiono kulę symbolizującą zwycięstwo i niczym w pierwszym epizodzie można było rozpocząć fetowanie.

Na dokładkę zostawiliśmy sobie konkurs dubbingowy. Początkowo nikt z Nas nie miał odwagi brać udziału, ale ostatecznie nie mieliśmy nic do stracenia. Milka początkowo żalił się, że bez Thorina nie mamy szans, ale ostatecznie wzięliśmy się w garść. Dubbingowaliśmy sceny z Wojen Klonów i Rebeliantów. W pierwszej rundzie z racji słabej koncepcji i braku przypisania osób do postaci dostaliśmy najgorszą ocenę w całym turnieju, co też zaważyło na naszej przegranej, bowiem z rundy na rundę rozkręcaliśmy się coraz bardziej. Trzyosobowe jury składające się z trzech pań nie doceniło zabawnych tekstów, kładąc nacisk na synchronizację i płynność wypowiedzi, tudzież oddawanie uczuć bohaterów. Toteż śmieszny styl nadawany przez Yaeriusa całej historii jak i postaciom, nie przypadł im do gustu. Sceny z rebeliantów pozwalały na więcej finezji i dawały więcej możliwości. Szczególnie scena z Landem wywołał uśmiech na twarzach. Ostatecznie przegraliśmy o jakieś półtora punktu.

Gdy już wszystkie punkty programu dobiegły końca postanowiłem zadzwonić do Ivereda, coby uprzedzić go o odwiedzinach i przy okazji zapytać o nocleg. Mimo, że pora była późna, Ivered przyjął Nas do siebie. Porozmawialiśmy o przyszłości, o rodzinie, a także o samotności. Śmiechów było sporo, tylko Iveredowi brakowało nieco starej zgranej ekipy Utapu (której z racji zwariowanego tempa naszych działań niestety nie uprzedziłem, licząc facebooka). Ostatecznie dzięki uprzejmości Ivereda położyłem się na łóżku i z wielką radością poszedłem spać. Tym razem nie zapomniałem o tym.

Dzień 3 - Łee, "czy to już koniec"

Mimo stosunkowo niewielkiej ilości snu czułem się jak młody Bóg, Dzięki bardzo troskliwej opiece Ivereda (za co jestem mu serdecznie wdzięczny), wykąpałem się, najadłem i napiłem, po czym ruszyliśmy w kierunku kościoła. Tam rozstaliśmy się, po czym tramwajem pojechałem na ul. Koszykową. Po chwili byłem na sali konwentowej. Ostatni dzień zapowiadał się na dzień bez konkursów. Jednakże dałem się namówić moim nowym znajomym Tolkienowcom na udział w ich wiedzówce. Tym samy udałem się na salę fanów Sródziemia, gdzie stał już Jedi Przemo, z którym dzień wcześniej uczestniczyłem w starciu uniwersów. Po chwili okazało się, ze był on uczestnikiem SkierConu i że jest redaktorem Star Wars Extreme - faktycznie zdarzyło mi się czytać Jego artykuły, ale nigdy nie miałem go okazji poznać. Rozmawiając o SkierConie czuć było mały żal, bowiem Utapau wyróżniło się tym, na co nie do końca stać było inne fanklubu - stworzyło własny konwent. Zeszliśmy zatem na temat Extrema i Star forca, ale za chwile rozpoczął się konkurs. Pierwsza runda z Władcy Pierścieni i Hobbita była trudna - wystarczy powiedzieć ze większość zakończyła ją z zerowym dorobkiem. Ja z jednym punktem plasowałem się na podium. Kolejna runda z Sillmarilionu wyłoniła zdecydowanego zwycięzcę jakim był Jedi Przemo. Drugie miejsce zajęła Barrissa Ofee, a o trzecie rozpoczęła się dogrywka. Za błędna odpowiedź odejmowano punkt, za prawidłową dodawano. Jako, że moje przeciwniczka wyraźnie rwała się do przodu, to otrzymała ujemy punkt. Teoretycznie zatem powinienem bez walki (jedynie w wyniku jej błędu wygrać). Ostatecznie graliśmy dalej, a gdy po raz kolejny odpowiedziała poprawnie, prowadzący w ramach rekompensaty chciał mi dać kolejną szansę. Jednakże widząc, że dziewczyna miała znacznie więcej poprawnych odpowiedzi (trzy) i dużo błędnych uznałem jej wyższość, za co otrzymałem brawa. No cóż - doceniono postawę fair play.

Zadowolony z dzielnej walki (w końcu przegrałem minimalnie) ruszyłem na sale prelekcyjną gdzie czekali Milka, Yaerius, Pau i Jago. Wspólnie wysłuchaliśmy prelekcji o drugich do pary, a następnie rozpoczęła się dyskusja o Mandalorianach i klonach. Miło było posłuchać przedstawicieli Manda'Yaim. Na zakończenie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, po czym udaliśmy się do holu. Chwilkę porozmawialiśmy o lokalnych fanklubach i zarzuciłem pomysł spotkania. Nate go zaaprobował, ale przyznał, że trudno jest zmotywować ludzi do takich spotkań. Także problemy z uczestnictwem w spotkaniach okazał się nie tylko domeną Utapau. Czy zatem kolejne konwenty będą już tylko spotkaniami ludzi - zwykłych fanów - stanowiących relikt dawnej Polski fanklubowej? Czy może uda się zrobić spotkania fanklubów i zmobilizować tych kilka osób? Póki co Nate miał problem ze zmobilizowaniem ludzi do pomocy przy sprzątaniu. Starał się Nas zachęcić, ale jednak rozleniwienie dało o sobie znać. Rozmawiając chwile o tym co było dobre i złe na Avie ostatecznie opuszczaliśmy konwent z miłymi wspomnieniami. Uściskaliśmy się wzajemnie po czym Nate rzekł: Lordzie. Pozdrów całe Skierniewice. Co też czynię.

Serdecznie pozdrowienia od Centerpointu dla SSFGW Utapau i podziękowania od SSSFGW UTAPAU dla Centerpointu za świetną zabawę i naprawdę udany blok SW.



Niech Moc będzie z Wami!


(NIE)KRÓTKIE PODSUMOWANKO:

Avangarda X, odbyła się w dniach 6-9 sierpnia 2015 r. w budynkach Politechniki W Warszawskiej w Warszawie (jakby co, takowe są też w Płocku)



1. W pierwszej kolejności podziękowania dla mojego kwatermistrza - to nie pierwszy raz gdy Ivered gości Naszą zgraję z Utapau. Serdeczne, wielkie dzięki.
2. Wielkie dzięki dla Centerpointu, ŁFSW, a także Star War Extrema i Manda Yaim - miło było się z Wami spotkać, a wielu z Was poznać po raz pierwszy.
4. Pozdrowienia dla pozostałych członków Utapau, którzy "prawie wbili" i tych co "wbić" chcieli ale z różnych przyczyn nie mogli.
5. Podziękowania dla Milki, Mistrza Sellera, Yeriusa, Pau i Jago za towarzystwo i znoszenie moich rożnych dziwactw.
6. Dzięki za miłe przyjęcia i pozdrowienia dla Stowarzyszenia Miłośników Tolkiena Enaroth.

Hasło konwentu: Generator Cienia Masy
Piosenka konwentu: Star Wars - Augie's Great Municipal Band
Item konwentu: Statuetka z Sokołem Milenium i Enterprise
tudzież torby, farbujące w praniu na czerwono
Poprawiny konwentu: w Łodzi na MFKiG

MtFbwY!
Był, sprawdził i opisał - Lord W