Recencja Łotra Jeden
Dodane przez Lord W dnia 18 grudzień 2016 14:35
Recenzja
Gwiezdne wojny historie
Łotr Jeden
Światowa premiera filmu miała miejsce 15 grudnia 2016 r. Jednakże mieszkańcy Skierniewic mieli przyjemność obejrzeć film na pokazie przedpremierowym już dzień wcześniej. Ja ze względu na ciężki tydzień pracy musiałem poczekać aż do soboty - 17 grudnia.
Od samego początku projekt wzbudzał moje zainteresowanie dlatego też obejrzałem wszelkie zwiastuny, a także przeczytałem liczne artykuły zawierające przecieki odnośnie fabuły i występujących postaci. Po premierze przeczytałem także kilka opinii, w tym takie, że to najlepszy film z serii Gwiezdne wojny, lub, że jest to film na poziomie Imperium Kontratakuje. Ciekaw byłem czy nie są to opinie mocno przesadzone.
Gdy wraz ze znajomymi obserwowałem reakcje osób wychodzących z kina, na ich twarzach nie było radości. Zatem wnioskować było można, że film prawdopodobnie nie miał szczęśliwego zakończenia. Zasłyszałem także opinie, że w filmie jest zbyt mało Dartha Vadera.
Także do oglądania obrazu zasiadłem z dosyć pokaźną wiedzą na temat prezentowanej treści. Film z serii historii (choć może trafniejszy byłby tytuł opowieści) zaczął się od tzw. intra - filmiku poprzedzającego napisy, które nie były prezentowane w tradycyjnej formie, znanej z oryginalnych trylogii. Widać tu było analogię do filmów z Jamsem Bondem.
Film Łotr Jeden opowiada o grupie rebeliantów, którzy zostają wysłani z misją zdobycia planów Gwiazdy Śmierci. Tytułowy Łotr Jeden to kryptonim statku, który jako pierwszy wyruszył do bitwy z imperium z bazy na Yavin IV. Większość fanów znała zakończenie filmu - plany zostały przekazane na koreliańską korwetę Tantiv IV ściganą przez imperialny niszczyciel klasy imperial - Dewastator - dowodzony przez Lorda Vadera. Szkopuł tkwił zatem w szczegółach - jakim cudem rebelianci poznali tę pilnie strzeżoną tajemnicę.
Na szczęście po Przebudzeniu Mocy większość fanów nie miała wygórowanych ambicji. W mojej ocenie najwyższe słowa uznania należą się dla scenarzystów - Chrisa Weitza i Tona Gilroy'a. To dzięki nim ten film był tak udany. Największym plusem filmu była fabuła i kreacja postaci.
Scenarzyści musieli zmierzyć się z nie lada wyzwaniem. Działali w pewnych ograniczonych ramach - musieli mieć na uwadze wydarzenia z Nowej nadziei, Zemsty Sithów oraz serialów Wojny Klonów i Rebelianci, bowiem w swojej fabule odnosili się do postaci w nich występujących. Mieliśmy zatem m.in.: Gubernatora Tarkina, Sawa Gerrerę, Baila Organę, czy też Herrę Syndullę.
Najważniejszy atut to oryginalna fabuła. Pomimo iż znałem ogólne zakończenie to nie przewidziałem rozwoju wydarzeń. Co najważniejsze film był realistyczny i nazwałbym go mało "cukierkowym". Choć był to film o nadziei mieliśmy ludzki postacie, a nie typowych bohaterów bez skazy. Wszyscy mieli coś na sumieniu. W sytuacji zagrożenia bohaterowie byli gotowi poświęcić lub okłamać towarzyszy dla sprawy. Brak zaufania wynikał z życia w ciągłej konspiracji. Ważne postacie nie były nieśmiertelne. Odnosiło się też wrażenie, że szturmowcy są naprawdę groźni i ginie ich co najmniej tylu co rebeliantów. Nawiązanie do innych części sagi były subtelne np postać Dr Ewazana. Najważniejsze, że nie powtarzano w oczywisty sposób schematów, bowiem takie oczywiste odniesienia serwowane kolejny raz, byłyby już nie do zniesienia i mogłyby pogrzebać pozytywny odbiór filmu.
Jedynym minusem fabuły była ciągła zmiana miejsca akcji na początku filmu, co było naprawdę irytujące. Dodatkowo irytację zwiększały pojawiające się opisy planet. Szybka akcja powodowała, że widz mógł się pogubić w tej odległej galaktyce. Drugim nieco mniejszym minusem fabuły było odejście od praw fizyki rządzących dotychczas w świecie Gwiezdnych wojen. Skok w nadprzestrzeń z atmosfery planety - tego należało uniknąć. Niestety ten zły zwyczaj zapoczątkowało już Przebudzenie Mocy, co słusznie zauważył jeden z moich kompanów.
Kreacja postaci to kolejny element na najwyższym poziomie. Widać to po wyrazistej postaci Tarkina. Trudno, w jego przypadku, powiedzieć o wyrazistej grze aktorskiej. Jednakże sama postać, jej zachowanie, wypowiedzi są jak najbardziej spójne z tym co otrzymaliśmy w Nowej nadziei. Tarkin jest dystyngowany, opanowany, stanowczy i najbardziej brutalny i bezwzględny. Świetnie są też ukazane relacje pomiędzy trójką głównych złych Tarkinem - Krenniciem - Vaderem. Wszystkie postacie są wyraziste i każda z nich ma swoją jasno przypisaną rolę. Myślę, że po obejrzeniu tego filmu zwycięzca tego konfliktu jest oczywisty.
Wielki plus dla scenarzystów za pokazanie stosunku Vadera do broni masowego rażenia. Zgodnie z filozofią Sithów ciemna strona mocy służy do władzy nad ludźmi. Super stacja bojowa to coś czego pożądają ludzie pokroju Krennica i Tarkina.
Postacie występujące po jasnej stronie nie są wcale bardziej kryształowe. Widzimy kapitana Andora, który musi poświęcić życie towarzysza, aby uzyskać informację; ekstremistę Gerrerę, który torturuje pilota oraz porzuca 16 letnią dziewczynę, gdyż jej przeszłość (imperialni rodzice) stanowi dla niego balast i zagrożenie; pilota Bodhi'ego, który pomagał konstruktorom Gwiazdy Śmierci i który ciągle boi się śmierci i otwartej walki z imperium, stąd trzyma się z boku oraz kultystów zakonu Jedi, w tym Baze Malbusa, który wyrzekł się dotychczasowych przekonań widząc tryumf imperium. Najciekawszą postacią jest niewidomy wyznawca jasnej strony Mocy Chirrut. Myślę, że to on zyskał największą sympatię widzów.
Film posiada też naprawdę wyjątkowe sceny. Jedna z nich dotyczy Chirruta, który przełamuje strach i modląc się pod ostrzałem blasterów, w spokoju przechodzi przez linię frontu (niczym Mojżesz przez Morze Czerwone). Analogiczną sytuację mamy u Bohdiego, który choć przy różnych okazjach ma drobne wymówki dla swoich działań, mobilizuje grupę rebeliantów do walki i ostatecznie wykonuje mordercze zadanie. Sceny finałowe z Krenniciem, Vaderem, robią naprawdę duże wrażenie. Dla fanów kosmicznych bitew, też znajdą się pewne smaczki, jak choćby wykorzystanie hamerrheadów w warunkach bojowych. Oczywiście najważniejsza jest ostateczna scena. U wielu wzbudzi on mieszane uczucia - choć u większości takie same - to nie koniec, a dopiero początek. Oczywiście początek Nowej nadziei.
Kolejnym ogromnym plusem są naprawdę bardzo dobre dialogi. Przykładem są oszczędni w słowach Vader i Tarkin. Każde ich wypowiedziane słowo ma pewien ładunek znaczenia. Szczególnie udany jest dialog pomiędzy Vaderem, a Krennicem, w której Lord ostrzega oficera "aby ten nie zadławił się własnymi ambicjami". Kreacja Tarkina to majstersztyk i w głównej mierze opiera się na doborze słów. W jego przypadku nie liczy się ilość, a nośność przekazu. Gdy potrzeba wypowiedź jest taktowana, stonowana, czasami dwuznaczna, lub nieznosząca sprzeciwu. Czasami wystarczy kilka słów "poinformujcie Lorda Vadera" - wiadomo co się święci. Bardzo udane są też żartobliwe wypowiedzi rozładowujące emocje. Wydaje się, że postacią która ma głównie łagodzić napięcie, poprzez swoje wypowiedzi jest K-2SO, choć kroku dotrzymują mu Chirrut Îmwe i Cassian Andor.
Kolejnym elementem jest gra aktorska. W dużej mierze gra aktorska jest zależna od kreacji postaci przez scenarzystów. Wydaje się, że postacie, które zostały lepiej wykreowane na poziomie scenariusza, będziemy odbierali jako dobrze zagrane. W mojej ocenie prym wiodą Chirrut Îmwe, Baze Malbus (świetnie stworzony duet), Cassian Andor, Orson Krennic, Galen Erso, Lira Erso oraz młoda Jinn Erso. W mojej ocenie młoda dziewczynka wypadła naprawdę przekonująco. Postać grana przez Felicity Jones wypadła bez rewelacji, choć nie odbiegała od poziomu. Gdybym miał wytypować najgorzej zagraną postać z załogi Łotra Jeden prawdopodobnie wytypowałbym ją. Zadanie miała o tyle utrudnione, że partnerujący jej aktorzy byli przekonujący. Dobrze oceniam też aktorstwo przywódców rebelii. Większość z nich w filmie pojawiło się przez chwilę i pozostawili po sobie ślad i co najważniejsze byli wyraziści (choć tu myślę, że nadal duża zasługa jest po stronie scenariusza).
Odnośnie zdjęć również nie mam uwag. Niektóre ujęcia zapierały dech w piersiach - zwłaszcza Jaddy i Scarifu. Bardzo cieszy subtelne odwołanie do Nowej nadziei w postacie odwzorowania Yavinu (tutaj pochwała dla scenografów). Zachowanie spójności z innymi częściami niewątpliwie wpłynęło na pozytywny odbiór filmu. Ze względu na dużą liczbę odwiedzanych planet możliwe było zaprezentowanie wielu pięknych krajobrazów. Zabrakło mi jedynie typowych dla Gwiazdy Śmierci ujęć na korytarzu, z Mausami i charakterystycznymi ścianami, lub choćby ujęcia w hangarze, jakie znamy z Nowej nadziei.
Efekty specjalnie oceniam wysoko. Bitwy kosmiczne, ujęcia planet oraz Gwiazdy Śmierci generowane komputerowo były na wysokim poziomie. Nie miałem odczucia, jak w Hobbicie, że jestem uczestnikiem gry komputerowej. Dużym wyzwaniem było wygenerowanie postaci gubernatora Tarkina. Wielki szacunek za tę innowację. Efekt może nie był do końca zadowalający, ale trzeba przyznać, że ILM jest pionierem w tej dziedzinie. Może za 10 lat, gdy wyjdzie jakaś edycja specjalna, technologia pójdzie na tyle do przodu, że uda się wygenerować gubernatora od nowa już w pełni realistycznego. Szacunek należy się za podjęcie tematu i przyzwoite wykonanie.
W kwestii dotyczącej montażu i reżyserii również mam parę uwag. Intro było na bardzo wysokim poziomie, ale początek po napisach był ciut chaotyczny - należało chyba inaczej zmontować materiał. Również bitwa końcowa ma źle rozłożone akcenty. Odnosiło się wrażenie chaosu. Nagłe przybycie Darha Vadera i abordaż jakoś mnie nie przekonywały wizualnie. We wcześniejszych scenach Vader był stonowany, spokojny, postępował bez pośpiechu (tak jak w Nowej nadziei). W bitwie finałowej wkradł się jakiś chaos. Zabrakło mi właśnie ujęć z Vaderem i Tarkinem. Akcja była szarpana. Reżyser jakby chciał maksymalnie przyspieszyć kulminację w kosmosie po kulminacji na planecie. Podobną manierę widziałem w trzeciej części Hobbita, gdy miała miejsce długo rozwlekana bitwa po czym bohater "od razu" się pożegnał i odszedł. Pomysł na ostatnia scenę bardzo dobry. Wykonanie kulało, choć pojawiały się w niej kluczowe dla filmu postacie.
Ostatnim elementem, który ocenię będzie muzyka. Niestety jest to najsłabszy element. Nawet stonowana lekka monotonna muzyka Williamsa z Przebudzenia Mocy jest lepsza. Utwory, które zostały zaprezentowane w trailerach jak najbardziej pasowały, jednakże dłuższe fragmenty utworów w trakcie filmu jakoś nie do końca obrazowały to co się dzieje na ekranie. Niektóre motywy muzyczne były zbyt wyraziste i stylowo odbiegające od tego co znamy. Szkoda, że nie udało się najzwyczajniej w świecie zrobić dobrych remixów muzyki z Nowej nadziei lub po prostu żywcem dopasować muzyką z oryginalnych Gwiezdnych wojen. Motyw ciemnej strony (marsz imperialny) jest także nie na miejscu, bowiem Vader nie jest postacią wiodącą.
Podsumowując dodam, że był to film dosyć ambitny - jak na ostatnie Gwiezdne wojny. Poruszył temat dość trudny i pokazał okrucieństwo i dramat wojny. Wszyscy główni bohaterowie nie byli bez skazy, a więc nie mamy tu idealnego wzoru do naśladowania jakim jest Ben Kenobi czy Luke Skywalker. Zło ma tu wiele twarzy i nie jest to w głównej mierze twarz Vadera, co twarz Tarkina i Krennica, którzy choć nie mieli mocy, byli bezwzględni i chorobliwie ambitni. W moim odczuciu nie jest to film dla dzieci - zwłaszcza takich, które oczekują walki na miecze świetlne oraz dobrego zakończenia. Zgadzam się też z tymi, którzy nie oglądali innych części Gwiezdnych wojen, że kontekst może nie być do końca jasny. Udało się zrobić nie tyle film widowiskowy, co film z jakimś głębszym przesłaniem, film zapadający w pamięć i odciskający swoje piętno.
Na zakończenie nie sposób odnieść się do tezy, że jest to film na poziomie Imperium Kontratakuje. Na wstępie należy wskazać, że są to zupełnie inne filmy z serii Gwiezdnych wojen, pokazane z perspektywy innych bohaterów. Nie bez powodu mówi się, że Gwiezdny wojny są filmem kultowym. Film z 1977 r. był pewnym przełomem w kinie. W dzisiejszych czasach, gdy filmów o tematyce fantastycznej jest tak dużo, trudno o film wybitny. Żaden z filmów serii, który powstanie nie będzie już tak przełomowy, wyjątkowy i nie będzie tak oddziaływał na wyobraźnię fanów. Największa trudność polega na znalezieniu złotego środka - ile należy zaczerpnąć z oryginału, a ile dodać od siebie. Myślę, że jest to film gorszy od Imperium Kontratakuje, ale lepszy od Mrocznego Widma (choć brak mu tak dobrych aktorów jak Liam Neeson, Natalie Portman czy Ewan McGregor) i Przebudzenia Mocy. Ważne, że jest to film wyrazisty i zasługujący na opinię filmu dobrego. Z pewnością z chęcią do niego wrócę.
Ocena 8/10
PS. Oczywiście poziom 10/10 to Nowa nadzieja