Wypad na VI spotkanie ŁFSW
Dodane przez Szychu dnia 14 styczeń 2009 22:48
Biegł. Nie zatrzymywał się. Nie mógł. Musiał biec. Jego kroki roznosiły się cichym echem po pustym korytarzu. Rzucił spojrzeniem przez ramię. Nic. Ale wciąż musiał biec. Nagle przed nim jakby z nikąd wyrosła sterta skrzyń i pojemników. Stanął i przylgnął plecami do przeszkody. Miał zaledwie chwilę na zebranie sił. Starał się kontrolować oddech ale przychodziło mu to z trudem. Odwrócił głowę i wyjrzał zza skrzyń. Drzwi. Jego cel a zarazem wielka niewiadoma.
Nagle ciszę przerwało głośne uderzanie o durastalową płytę. Drzwi zatrzeszczały złowieszczo. W jednej chwili karabin znalazł się w jego dłoniach. Oparł go wygodnie o duży pojemnik, przy którym stał. I czekał. Nie bał się. Właściwie nie potrafił się bać, nie znał tego uczucia. Drzwi rozwarły się z wielką siłą. Już nie czekał. Strzelił. To, co skoczyło w momencie otwarcia przejścia, teraz leżało martwe na podłodze. Spojrzał. Nie bał się. Był klonem i żołnierzem, więc nie znał tego uczucia.
(fragment partii Star Wars Miniatures, Keyan & Ikrit vs. Ulvi & Szychu)
___________________________________
Zaczęło się niewinnie.
Około godziny 13.45 zawitali u mnie Keyan oraz Ikrit. Po zrzuceniu bagażu (szmat Jedi, ciuchów i innych świecących kijów), który miał posłużyć następnego dnia na WOŚPie, zapakowaliśmy się do lekkiego frachtowca klasy Fiat Brava i udaliśmy się w stronę stacji PKP. Na miejscu powitał nas Ulvbjorn, czyli popularny wiking. Po zakończeniu rytuałów powitania, które wiadome były tylko Keyanowi ruszyliśmy w stronę kas. Zaopatrzyliśmy się w bilety (Łowicz Sqaud tylko w jedną stronę) i wtedy nasze koordynaty namierzył Prezes. Seria ukłonów grzecznościowych i nasze shebs (tyłek z mando’a przyp. aut.) już siedziały w mknącym jak strzała pojeździe relacji Warszawa – Łódź. Godzinka upłynęła na rozmowach typowo gwiezdno wojennych (TCW, Utapau, SW Hentai, konwenty, SW Hentai, polski fandom, SW Hentai etc.). Nim się spostrzegliśmy, wylądowaliśmy w Łodzi Fabrycznej (bo się tory skończyły). Ulvi i Keyan przeprowadzili szybki zwiad w pobliskiej księgarni, niestety z miernym skutkiem, i ruszyliśmy dalej. Przebyliśmy przez jaskinię Rancora (chłopaki mówili, że to przejście podziemne ale kto by ich tam słuchał) i naszym oczom ukazał się gmach Łódzkiego Domu Kultury, strzeżony przez ogromny posąg Obi – Wana Piłsudzkiego. Przekroczyliśmy drzwi główne, potem szybki kontakt Prezesa z jednostką naprowadzającą i znaleźliśmy się na trzecim piętrze. Udało się. Dotarliśmy do celu.
Po wejściu oczom naszym ukazały się dwie grupy NERDów (jako, że salę dzieliły: stowarzyszenie fanów RPGów i planszówek SMERF oraz ci bardziej przez nas wyglądani, czyli ŁFSW). Przywitaliśmy się ze wszystkimi, zrzuciliśmy ubrania wierzchnie i przystąpiliśmy do nerdowania. Thingol zajął się rozmową z Droidem (chyba najstarszym członkiem ŁFSW, swoją drogą chylę czoła przed tak mocną pasją) zaś my zasiedliśmy wraz z innymi fanami Starwarsów. Po krótkiej ocenie sytuacji wiedzieliśmy, że ŁFSW stoi pod znakiem zbieractwa (zbierają wszystko i w dużych ilościach). Choć nasze miny nieco zrzedły, gdy ujrzeliśmy jak jeden z łodziaków wyciąga kolekcję Pocketów równej flocie całego naszego stowarzyszenia, to szybko nutka zazdrości zmieniła się w brzmienie podziwu. Przystąpiliśmy więc do fachowej wymiany zdań, korzystając z okazji, że możemy prowadzić konwersację z niekoronowanymi królami kolekcjonerstwa. W międzyczasie dwójka innych fanów rozpoczęła batalię w Pockety a spora grupa rozłożyła się ze Star Wars Miniatures (swoją drogą chyba nas tym zarazili). Następnie powitaliśmy Vykka (jednego z przywódców), który przybył trochę później i zaczęły się rozmowy na temat Polconu. Keyanowi udzielił się nastrój kolegów i zakupił 4 miniaturki. Potem we dwóch nabyliśmy u Vykka naszywki ŁFSW (to taka jakby wymiana szalików klubowych) i w końcu dorwaliśmy się do planszy Miniatures. Zapożyczyliśmy figurki od kolegi siedzącego po mej prawicy (sorry chłopaki ale w ogóle nie pamiętam waszych ksywek) i w składzie Keyan & Ik vs. Thingol & Ja zasiedliśmy do naszej pierwszej potyczki. Jednak, gdy tylko Thingol usłyszał jak Droid prowadzi z kimś rozmowę odnośnie Historii Sith, szybko się do nich przyłączył. Zastąpił go dzielny Ulvbjorn i rozgrywka rozgorzała na nowo. Niestety, jak to z czasem bywa skończył się w najmniej oczekiwanym momencie i musieliśmy się zbierać. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, zaprosiliśmy do siebie i udaliśmy się z powrotem na dworzec. Skoczyliśmy jeszcze na hamburger z nerfa i wbiliśmy do pociągu. Powrót zajęła nam jakże interesująca konwersacja o rozmnażaniu Huttów oraz granie na telefonie Ulva (nie wiem co to było, ale ważne że Star Wars). W Skierniewicach powitał nas Dagoth, który razem z Ulvim udał się w stronę wiadomą tylko im, zaś nasza czwórka zapakowała się do Nissana Millenium i dzięki uprzejmości Thingola oraz jego skillowi pilotingu szybko dostaliśmy się do mojego domu by odpocząć przed Orkiestrą.
Na zakończenie chciałbym podziękować chłopakom z ŁFSW za super atmosferę, miło spędzone popołudnie oraz za to, że są NERDami. Rozwijajcie się i Moc z Wami!
by Szychu