The Thing
Dodane przez Szychu dnia 22 styczeń 2009 22:22
Poranek zapowiadał się chłodny. Słońce nieśmiało przedzierało się poprzez chmury tworząc, razem z klifem, który oświetlało, całkiem ładny obrazek. Lekki wiaterek poruszał źdźbła trawy. Spokojne morze jakby od niechcenia rzucało delikatnymi falami, które rozpryskiwały się na litej skale. Cała scena przypominała te wszystkie krajobrazy zamieszczane w wakacyjnych holoprzewodnikach. Magiczne miejsca pełne swoistego uroku. Nic, tylko się urżnąć, pomyślał Dist i rozpostarł się w fotelu pilota.

W kabinie jego frachtowca panował zdecydowany nieporządek. Wszędzie walały się rozmaite przedmioty począwszy od poradników typu "Jak przyrządzić gulasz z nerfa" poprzez puste butelki koreliańskiej na różnych częściach garderoby, niekoniecznie męskiej, skończywszy. W ogólnym rozrachunku kokpit niewiele miał wspólnego z pomieszczeniem dowodzenia statku. Przypominał raczej pokój niesfornego nastolatka, co doskonale oddawało charakter młodego Nautolanina.

Dist przesunął nogą drążek sterowniczy i frachtowiec powoli zaczął osiadać na ziemi. Młodziak powrócił do pozycji siedzącej i przybrał w miarę oficjalny wygląd. Uderzeniem pięści przywołał obraz przekaźnika i ustawił dane kontaktowe. Projektor zabuczał w cichym proteście wobec złego traktowania, wyrzucił z siebie kilka iskier. Zgasł. Ups, za mocno. Dist wyszczerzył zęby i skinął na stojącego w kącie przestarzałego droida.

- Popsułem? - rzucił w stronę astromecha.

- Biiip, tit - seria ironicznych pisków zdezelowanej jednostki R4 rozeszła się po kabinie.

- Przecież widzę, że się zesrało! Pytam, czy dasz radę naprawić.

Robot zapiszczał jeszcze kilka razy po czym wyjechał z kabiny. Zawsze wetkną jakiś złom, a potem trzeba się z tym obtykać. Dobrze chociaż, że nie muszę karmić. Nautolanin uśmiechnął się, jakby chcąc samemu wyrazić uznanie dla swojego pierwszorzędnego dowcipu. Następnie sięgnął do kieszeni i wyjął przenośny holoprojektor. Odczepił od niego pozostałości po jakimś klejącym przedmiocie niewiadomego pochodzenia i położył go na konsoli. Otrzepał swoją kurtkę z okruchów i otworzył kanał konwersacyjny. Obraz zamigotał i pojawiła się postać ludzka wielkości pięści Dista. Mężczyzna z bujnym zarostem patrzył na Nautolanina z dozą irytacji i politowania.

- Witam szefa, szefie. Przywiozłem klamoty. - Dist rzucił w stronę zwierzchnika przekonujący uśmiech i wypiął dumnie pierś.

- Dobrze słyszeć. Ale… czemu korzystasz z prywatnego przekaźnika? - zapytał nieco podejrzliwie jego rozmówca.

- Ten, no… Rozpiep... Powiedz lepiej tym na górze, że ich statki to jedna, wielka kupa banthy. Byle czego dotknę, no zresztą sam popatrz. - Dist podniósł komunikator tak, aby przełożony mógł rozejrzeć się po kokpicie.

- To chyba nie jest to, o czym myślę… Jest? - człowiek skrzywił się z niesmakiem przyglądając się czemuś w kabinie frachtowca.

- Eee… W zasadzie to nie musisz patrzeć. - Dist szybko obrócił przekaźnik i uśmiechnął się głupio.

- Dobra. Masz jakąś godzinę na przygotowanie wszystkiego. Bez odbioru. - rzucił mężczyzna i obraz zniknął.

Xerf niepotrzebnie się tak wszystkim zamartwia, pomyślał Nautolanin. W końcu, czy ja wyglądam na kogoś nieodpowiedzialnego? Nikt nie raczył odpowiedzieć na to pytanie, więc Dist tylko westchnął i skierował się w stronę wyjścia. Chwilę potem był już na zewnątrz. Płaszcz powiewał mu na wietrze, gdy stanął na brzegu klifu i spojrzał w dal. Słońce wzeszło już na dobre. Dwa ptaki przeleciały nad nim skrzecząc jakby pogrążone w rozmowie. Nautolanin założył ręce na piersi i odetchnął.

Nagle poranną ciszę przerwał zagłuszony ryk nasilający się z każdą chwilą. Z początku nierozpoznawalny do złudzenia przypominał stado rozjuszonych, dzikich zwierząt. W jednej chwili zza chmur wyłonił się statek – identyczny jakim przyleciał Dist. Za nim, w odległości nie większej niż strzał z blastera, leciał kolejny. A dalej jeszcze dwa. Kilka mrugnięć oka późnej całe niebo stało się szare i aż gęste od durastalowych monstrów zmierzających w tym samym kierunku. Dist nieco zdziwiony spoglądał w niebo licząc kolejne, wyłaniające się zza chmur frachtowce jednak zgubił się już przy pierwszej setce. Mimo to szybko przybrał bardziej charakterystyczną dla siebie minę – szeroki uśmiech. Z początku zaskoczył go fakt, że przybyli tak wcześnie. Z drugiej jednak strony może to i lepiej.

- Cóż, w takim razie trzeba ruszać tyłek do roboty. - powiedział sam do siebie. Po raz ostatni spojrzał na stalowe niebo. Z kieszeni przy kurtce wyjął piersiówkę i pogwizdując ruszył w stronę swojego statku.