Avangarda oo7
Dodane przez Szychu dnia 06 sierpień 2011 19:57
AVANGARDA oo7
"W służbie wyobraźni"



Z definicji pewnej popularnej internetowej encyklopedii można wyczytać, że konwentem nazywamy zjazd - głównie fanów fantastyki, gier fabularnych, mangi i anime; słowo pochodzi od angielskiego convention; konwent odbywa się zazwyczaj wg ustalonego programu, oferuje spotkania ze znanymi osobami danej zbiorowości etc. etc.

Łatwo jednak wywnioskować (najlepszym sposobem jest po prostu pojawienie się na takim zlocie), że konwent to o wiele bogatszy idiom. W języku pewnych grup zainteresowań, bardziej skłaniałbym się ku interpretacji konwentu jako: głodu, potu, nieprzespanych nocy, alkoholu, wspaniałych znajomości i magicznej, nieuchwytnej nigdzie indziej aury, która rokrocznie każe nam chociaż jeden konwent zaliczyć. A co by tradycji stało się zadość...

Oto mój główny powód, by cztery kolejne dni, począwszy od 21 lipca, spędzić w Warszawie i drugi raz w karierze zagościć na warszawskim konwencie fantastyki Avangarda. Warto wspomnieć, że to już siódma edycja tego zlotu, ale jak i z czym się to jadło... cóż, zacznę chyba od początku. A początek to stacja kolejowa w Skierniewicach i pokaźna grupa ludzi (nawiasem mówiąc – prawie cała ekipa aktualnego SSFGW Utapau, a przynajmniej 2/3 Zarządu), czwartek, okolice godziny czternastej. Skład pt. Exile, Mikel, Milka, Dante91 oraz wasz skromny Prezes; rusza na podbój stolicy. Dane wywiadowcze Imperium pozwalają ustalić fakt, jakoby na miejscu znajdowali się już Młody oraz Mistrz Seller (osobno, nie razem). Nasza podróż mija tymczasem nad wyraz przyjemnie, warunki są komfortowe (oczywiście, jak na standardy promów kosmicznych Utapau). Podróż kończy się na Centerpoint, zwanym potocznie Warszawą Centralną. Dalej czeka nas już tylko lokalizacja szybkiej kolei podziemnej, a potem... wróć! Wpierw nieoczekiwany postój w kantynie, powodowany łakomstwem Exile i chyba nadmierną ilością kredytów na spożytkowanie. Miejscowa knajpa nie jest jednak zbyt bezpieczna, gdyż uniformy, w których się poruszamy zwracają uwagę co najmniej kilku osób. Te parę krótkich rozmów (na szczęście obyło się bez rękoczynów) ucina szybkie *nie tego konwentu szukacie* połączone z wymownym ruchem ręką i dalsza droga staje przed nami otworem. Pozwala to, bez większych przygód, w okolicach godziny siedemnastej dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Ursynów, budynek SGGW - to na tym celu, przez najbliższe cztery dni, skupi się nasza cała uwaga. Co, gdzie, jak i czy warto - odpowiedzi na te pytania szczególnie będą interesować członków specjalnego oddziału ds. jakości konwentu, w skład którego weszli wszyscy powołani na misję o kryptonimie "Avangarda".


Dzień 1 - czyli "łee, gdzie jest Nova"


De facto, dzień pierwszy to wciąż czwartek, a w zasadzie te kilka godzin, które zostały do zmiany daty na kieszonkowych chronometrach. Po dotarciu pod budynek SGGW szybko udało nam się zlokalizować Młodego, niecierpliwie oczekującego naszego przybycia. Niestety, nie miał dla nas radosnych wieści - Nova wróciła na Naboo. Nieznane pobudki pani senator, tak bliskiej wielu osobom z Utapau musiały jednak zostać odłożone na dalszy plan (mimo to szkoda, nie widzieliśmy się jakiś rok). Trzeba było zająć się bardziej aktualnymi sprawami. Na przykład telefonem do Chudego, celem złożenia mu należnych życzeń urodzinowych. Kiedy ostatnie środki na koncie mojego prywatnego komunikatora zostały wyczerpane, za namową niektórych zmęczonych podróżą osób, podjęliśmy wspólną decyzję o wyruszeniu na poszukiwanie pierwszych napojów wspomaganych %Mocą%. W drodze powrotnej z lokalnego sklepu z artykułami różnymi czekała nas miła niespodzianka. Na czele grupy osób, przez kampus, zmierzał w naszą stronę Fooleck. Przyjaciel, nie tylko mój, ale chyba już całego fanklubu. Warto jeszcze wspomnieć, że za sprawą Foolka, a pośrednio także Młodego, poznaliśmy kolejną ciekawą personę z Wrocławia - Lucy. Co prawda wywiad Imperium donosi, że nie bardzo da się przekabacić ją na Gwiezdne Wojny, ale jak to mówią... nadzieja umiera ostatnia.

Rozminęliśmy się z Foolkiem i zlokalizowaliśmy doskonały punkt na SGGWowskim placu, gdzie w spokoju zaaplikowaliśmy sobie po dawce midichlorianów. Wspólne studiowanie planu atrakcji (zakredytowaliśmy się, a jakże! - zaowocowało to otrzymaniem konwentowych przewodników + sporej ilości ulotek reklamowych, aczkolwiek biedniej niż rok temu) pozwoliło zgodnie stwierdzić, że powinniśmy udać się, choćby symbolicznie, na jakiś jeden punkt programu. Większość wybrała prelekcję z pokazem "O broni i uzbrojeniu", ja wraz z Młodym podreptaliśmy na czwarte piętro. Niejaki Puszkin omawiał "Trudnych graczy na sesjach" - całkiem ogarnięty typek, zaproponował sporo GMowych patentów, które, mam nadzieję, wykorzystam w przyszłości.

Po godzinie dwudziestej drugiej zakończył się nasz konwentowy terminarz, nastał czas znalezienia sobie miejsc noclegowych. Niestety, w związku z przeniesieniem konwentu w inne miejsce, tegoroczna Ava nie oferowała tak dogodnych warunków, jak w latach poprzednich. Do dyspozycji uczestników oddano Domy Studenckie (drogie) i nocleg w XXI LO (tanio, ale daleko). Oczywiście członkowie Utapau idą z duchem czasu, muszą też być alternatywni. Wybraliśmy zatem opcję numer 3. Kilka lakonicznych zwrotów SMSowych wystarczyło, by zapewnić sobie spanko u Aero - w centrum. Czym prędzej udaliśmy się na metro, tylko Mistrz Seller nieprzekonany co do poziomu kulturalnego naszego "after party" udał się na spoczynek w noclegowni.

Nasz pierwszy after to historia na osobną relację (zupełnie, jak pozostałe dwie imprezki), dlatego ograniczę się do tego, iż w nocy z czwartku na piątek świętowaliśmy kolejną rocznicę zdjęć do TotSa. Była pizza, były trunki, używki, ziomale i Punisher (niestety poległ, biedaczysko). Nie mogło zabraknąć Facebooka, imprezy w kuchni i analnego ciemiężyciela. Jednym słowem grubo. Około trzeciej część z nas stwierdziła, że wypadałoby odciążyć nieco naszego gospodarza i owa trójka (Exile, Milka i ja) udała się na nocne łowy i spoczynek do Ivereda. Do przejścia było jakieś czterdzieści minut trasy, które minęło nad wyraz sympatycznie i wesoło (plus czkający Szychu przyp. autora). Po dojściu na Kaczą, zalegliśmy kto gdzie mógł i tak minął wieczór, i poranek, dzień pierwszy.


Dzień 2 - czyli "łee, gdzie są atrakcje"

Pod względem merytorycznym, czwartek nie rozłożył nas na łopatki i nie rzucił na kolana, toteż (nie)wyspani ruszyliśmy z powrotem na Ursynów. Tam dołączyła do nas grupa z noclegowni u Aero i już wspólnie poczęliśmy planować naszą przyszłość. Czynność tę przerwał nam Lord W, który niczym Filip z konopi, zasilił szeregi utapauowców. Niestety, nocne eskapady nie pozwoliły nam dotrzeć na konwent wcześniej, jak przed trzynastą, więc pierwszą wybraną przeze mnie atrakcją był "Wielki Konkurs Neuroshimy" - do boju stanęły w nim cztery drużyny. Nasz dwuosobowy team (mój i Milki) zasilił nieznany nam kolega, który jednak okazał się jednym z bardziej błyskotliwych i oblatanych uczestników, jeśli chodzi o uniwersum Neuro, oczywiście. Zatem pokazywaliśmy, pisaliśmy, strzelaliśmy, zgadywaliśmy, a niestrudzony Lord W co i rusz cykał fotki. Szło nam tak dobrze, że po zaciętych bojach nieoczekiwanie w naszym zasięgu znalazło się pierwsze miejsce. Przewrotny los chciał jednak, by Milka zapomniał o podzielności liczby 56 przez 7 (wstyd i hańba!). Ostatecznie uplasowaliśmy się na drugiej pozycji.

Na godzinę piętnastą zaplanowano prezentację Rebel Legionu, zatem pozostając w duszy zagorzałymi fanami Star Wars (bloku SW w tym roku nie było), udaliśmy się na aulę, by nieco wcześniej pogadać z naszymi znajomymi. I tu czekało nas kolejne rozczarowanie. Ekipa z RL nie stawiła się, zaś po moich dogłębniejszych analizach wyszło, że nie stawi się w ogóle. Cóż, zwalili sprawę (co na szczęście zostało nam później wynagrodzone sympatycznym wieczorkiem w Paradoksie). Zaskoczył nas za to Fooleck, który przygotował prelekcję o Lego Star Wars (klockach, nie grach) i tym samym uratował godzinę naszej bezczynności. Gratz!

O godzinie szesnastej podreptałem na "Mini warsztaty tworzenia tekstów RPG", potem zaś już w pełnym składzie poczęliśmy szukać jedzenia. Posileni oraz umocnieni na ciele i duchu, wróciliśmy na konwent. Nastał shopping time. Zwiedziliśmy wszystko, co Ava miała do zaoferowania od strony sellerowej (UWAGA! Użyty w powyższym kontekście przymiotnik jest pochodną od angielskiego wyrazu sell i nie może być kojarzony ani identyfikowany z ksywką Mistrza Sellera. All rights reserved.), a poszczególni zaopatrzyli się w pamiątki. Posiedzieliśmy też trochę w gameroomie (niestety, w tym roku nie starczyło czasu tudzież nie było warunków do rozegrania tradycyjnej już partii w Horror w Arkham) zaciekawieni nową karcianką od Portala - 51 Stan, a w końcu pyknęliśmy sobie w Neuroshimę Hex. O 19stej skoczyliśmy na losowanie w loterii fantowej REBEL.pl., by nieco później, w przerwie na papierosa, spotkać Leona - kumpla z Olsztyna.

Około dwudziestej Fooleck skusił nas na rozgrywkę w Mafię. Znaleźliśmy więc wolną salę i przez ponad 2,5h wcielaliśmy się w różnorodne postacie, blefowaliśmy i zabijaliśmy się nawzajem. Zabawa była przednia, chyba wszystkim przypadła do gustu. Po dwudziestej trzeciej, ze względu na konieczność opuszczenia budynku konwentowego oraz będące całe czas w mocy (w Mocy, łapiecie? xd) zaproszenie od Ivereda na skromną imprezę u niego, udaliśmy się do centrum. Na miejscu czekali już nasi dwaj przewodnicy/gospodarze - Aero oraz Ivered, tak więc w pełnym składzie zasiedliśmy do opróżniania coraz to nowych butelek "koreliańskiej". O piątej nad ranem nieliczni pożegnali Klonów, którzy zapakowawszy się w Hondę Millenium ruszyli wraz z rodzicielami nad morze. My zaś dalej wróciliśmy do naszych egzystencjonalnych rozmów, sprawy bidetu oraz sposobu wyjęcia kory z butelki. Czas płynął miło, lecz około ósmej nad ranem dla niektórych się zatrzymał. Lord W niefortunnym lotem (ach, te turbulencje) wpadł w pas asteroid, by ostatecznie wylądować w odmętach Kamino. Co prawda przez cały następny dzień czuł się raczej jak na pustyniach Tatooine, ale wspomnienia nocnych wojaży pozostały.


Dzień 3 - czyli "łee, gdzie jest miska, woda i herbata"

Sobota zaczęła nam się pracowicie już od rana. Wraz z Milką zasiadłem do baz danych Wikipedii i oddaliśmy się zgłębianiu wiedzy przed wiedzowym konkursem o Mass Effect i Dragon Age. Mikel uporczywie starał się oszacować, która to już godzina, a Lord majstrował cuś w toalecie. Na konwent przybyliśmy około godziny czternastej, niekoniecznie nastawieni na programowe atrakcje. Nieprzespana noc i głód nieco dawały nam się we znaki, toteż razem z Mikelem ruszyłem zaspokoić potrzeby naszych żołądków. Naszą uwagę z kolei pochłaniało tylko i wyłącznie nieoficjalne spotkanie fanów Star Wars zwołane przez Falcona, wieczorem w Paradoksie. I poza samym konkursem, na który stawialiśmy duże oczekiwania (zawiedliśmy się, niestety :( ), oraz partyjką w Neuro Hex z "nieżywym" Lordem, faktycznie - nie działo się za dużo. Także w okolicach dwudziestej ruszyliśmy na metro, by po obraniu niekoniecznie korzystnych warunków, w okolicach dwudziestej pierwszej trzydzieści, znaleźć się na miejscu. Milce pierwszy raz dane było zobaczyć święty przybytek, jakim jest Paradox, toteż nie dziwota, że z przejęcia odmówił nawet browara, co więcej - ratując mnie swoimi kredytami (chwała mu za to). W Paradoksie udało się nam namierzyć wielu "fajnych fanów", w tym Falcona i FF (niektórych kopnął zaszczyt SZCZELENIA sobie foteczki z panią tłumacz), Yako czy Paździocha. Impreza trwała w najlepsze, %Moc% wlewała się do głów, a my wymienialiśmy się coraz to nowymi ploteczkami około SWsowymi i tymi z fandomu. W międzyczasie uciekł Seller, na którym ciążyła klątwa przeprowadzenia porannej prelekcji (i to w niedzielę!). Humory dopisywały, ja zaś (niekoniecznie z własnej woli) wdałem się w trudną polemikę na temat wyższości Imperium nad resztą świata (weź kombinuj tu, dlaczego ci rebele faktycznie są tacy fajni i udowadniaj starym wyjadaczom, jednocześnie będąc pod wpływem kojącego działania midichlorianów we krwi - nie polecam). Co prawda tamtą bitwę przegrałem, ale jakoś udało nam się wspólnymi siłami wyperswadować panom imperialistom, że Exile nie będzie im już potrzebna tego wieczoru. Chociaż tyle xd

Jakoś przed pierwszą pożegnaliśmy się z towarzystwem i ruszyliśmy w stronę warszawskiego metra. Wpół do drugiej odwiedziliśmy jeszcze McDonalds, bo (nie uwierzycie)... tak! Exile zgłodniała. Potem uderzyliśmy już prościutko na chatę do Ivereda. Prawy gospodarz mimo zmęczenia czekał na nas z otwartymi ramionami, racząc na dobry sen miodowym piwem. Mnie nie udało się znaleźć żadnego kompana do nocnego przesiadywania nad butelką, tak więc wszyscy zgodnie udaliśmy się spać.


Dzień 4 - czyli "łee, dlaczego to już koniec"

Czwartego dnia... hm, można powiedzieć, że nie było. Przynajmniej jeśli chodzi o stronę konwentową. Lord W uciekł rano. My nie znaleźliśmy dla siebie nic ciekawego w programie i stwierdziliśmy, że czas zostanie lepiej spożytkowany na robieniu śniadanka i oglądaniu filmików z YT. Zasiedzieliśmy się prawie do obiadu (niestety, nikt nie kwapił się, by zrobić) i mało brakowało, a spóźnilibyśmy się na jeden z nielicznych pociągów kursujących w niedzielę do Skierniewic. Na szczęście Ivered narzucił nam forsowny marsz i studenckimi skrótami poprowadził prosto do celu. Nastąpiło szybkie zakupienie biletów, pożegnanie i umówienie się na afterek w Skierniewicach (który swoją drogą chyba się udał). We czworo (Mikel, Exile, Milka i ja) zajęliśmy sobie osobny przedział i przez dobrą godzinę rozprawialiśmy nad minionymi czterema dniami. Tak, Avangarda oo7 dobiegła końca!



(NIE)KRÓTKIE PODSUMOWANKO:

Piekielny konwent - Avangarda oo7, odbył się w dniach 21-24 lipca 2011r. w budynkach SGGW w Warszawie


Utapau reprezentowali: Exile, Lord W, Mikel, Milka, Mistrz Seller, Szychu
Pozostali ludzie ze Skierniewic: Dante91, Młody


1. W pierwszej kolejności podziękowania dla naszych przewodników/kwatermistrzów/gospodarzy - duet Aero & Ivered, bez was chłopaki, te cztery dni życia w Warszawie mogłyby przemienić się w prawdziwą katorgę
2. Podziękowania dla Foolka - za dobrą zabawę, prowadzenie nam mafii, te nieliczne, acz intensywne chwile SWsowego nerdzenia
3. Wielkie dzięki ekipom z EB oraz PG, a także wszystkim niezrzeszonym fanom Gwiezdnych Wojen za wspólnie spędzony czas w Paradoksie, nie ma to jak rodzinna atmosfera ;)
4. Pozdrowienia dla Chudego, który "prawie wbił"; dla Novej, która "wbiła i się zmyła"; dla TMP, który "mógł wbić na prelekcję Ich bin ein Ubermann", przygotowaną chyba specjalnie dla niego
5. Pozdrowienia dla Milki, który nie jest już konwentowym prawiczkiem - oby tendencja wzrostowa, jeśli chodzi o zaliczone zloty, się utrzymała
6. Pozdro i sorry dla Lorda W - następnym razem się odkujesz
7. Sorry za chrapanie
8. Dzięki za poranny rysunek na poliku - Mikel ;*

Hasło konwentu: Melanż to nie wczasy!
Piosenka konwentu: Pedofeel Song
Item konwentu: Bidet
Poprawiny konwentu: 19 sierpnia ;)

Posłowie:
Dzięki wam wszystkim za great time, mam nadzieję, że w przyszłym roku (biorąc pod uwagę nasze ambitne plany) zagości nas na Avie ze dwa razy tyle. Tymczasem, widzimy się na StarForce! to znaczy mam nadzieję, bowiem always in the motion the future is...


MtFbwY!
Był, sprawdził i opisał - Szychu