This is when the fun begins."
Około godziny 15.30 wyruszyliśmy pociągiem pospiesznym z dworca w Skierniewicach w kierunku Warszawy. Po przybyciu na miejsce, od razu udaliśmy się w kierunku Empiku, w celu zakupienia literatury bądź płyt, związanych z SW. Niestety, nie znaleźliśmy nic, co mogłoby nas naprawdę zainteresować. Jednakże, nasz wzrok przyciągnął inny obiekt, ale KrisScrow nie za bardzo wiedział jaki. ;)
Po półgodzinnej wycieczce po Empiku, udaliśmy się do McDonalda, w celu zaspokojenia głodu. Dostaliśmy kolejne dwie szklanki za kupienie dwóch zestawów olimpijskich. O godzinie 18.10 ruszyliśmy w kierunku metra.
godz. 18.25 "Zbieg okoliczności? Nie istnieje coś takiego."
Schodząc z ruchomych schodów na peron, zauważyliśmy metro, które miało nas zabrać do Mokotowa. Wyrobiliśmy się idealnie i nie musieliśmy w ogóle czekać. Podróż przebiegła bardzo szybko. Nie minęły 4 minuty, a już z byliśmy na miejscu. Teraz wystarczyło się jedynie dowiedzieć, jak z ulicy al. Niepodległości dojść na Narbutta. "Koniec języka za przewodnika", jak to mówi moja mama. Po rozmowie z pierwszym lepszym przechodniem, znaliśmy kierunek. Idąc, zauważyliśmy na ścianach murów bardzo ciekawe napisy (zdjęcia niedługo się tu pojawią ;)). W końcu dotarliśmy do ul. Narbutta.
godz. 18.35 "Almost there..."
Naszym oczom pokazał się wielki napis Iluzjon. Martwiliśmy się jeszcze o jedną rzecz - bilety. W momencie gdy weszliśmy do kina, nie mogliśmy wprost uwierzyć w to, co zobaczyliśmy. Cały hol wypełniony był ludźmi. Ale jeszcze bardziej zdziwił nas widok dzieci w wieku 8-12 lat, które zostały zabrane na seans przez rodziców. Udaliśmy się w stronę kasy. Niepotrzebnie się martwiliśmy. Bilety były. Szybki zakup i czas najwyższy przywitać się ze znajomymi.
godz. 19.00 "Here they comes!"
Rozpoczęcie lekko się opóźniało. Sprawy organizacyjne. Jednak dla zabawienia oczekujących na film, w główny holu pojawił się 501st Legion. Stroje imperialnego pilota i Tusken Ridera zrobiły ogromną furorę nie tylko wśród dzieci, ale także i dorosłych. Jednak wciąż ze zniecierpliwieniem czekaliśmy na otwarcie grodzia do sali kinowej.
godz. 19.10 "Open the blastdoors"
Nareszcie! Tuż po przejściu przez drzwi przywitał nas imperialny oficer oraz znajomy szturmowiec, który gościł u nas na spotkaniu ;). Przywitaliśmy się z resztą znajomych z innych części Polski i stwierdziliśmy, ze czas najwyższy się przebrać. Po krótkiej rozmowie z Aldeguard'em, załatwiliśmy sobie przechowalnię na czas do rozpoczęcia seansu. Zaciekawił nas kącik gracza (w końcu nie codziennie widuje się x-boxa i PS2), w którym to młodsi fani mogli wypróbować gry związane z SW. W końcu przyodzieliśmy nasze szaty... i ruszyliśmy w kurs po kinie. Porobiliśmy kilka zdjęć ze znajomymi, którzy przebrani byli w bardziej profesjonalne stroje od naszych, porozmawialiśmy z nimi, robiliśmy za modeli ;). Kilka osób pomyliło nas z głównymi organizatorami całego "mini-konwentu" (to przez te szaty :D). Wszystkie bilety wykupione! Pokręciliśmy sie jeszcze trochę, obejrzeliśmy fanarty. Najbardziej naszą uwagę skupił portret Obi-Wana oraz rysunki romantycznych scen z Hanem Solo i Leią. Również zaimponował nam szkic R2-D2, którego wymiary niewiele odbiegały od rzeczywistych. Kilka zdjęć i poszliśmy zająć miejsca na sali.
godz. 20.00 "Boring conversation anyway."
Seans się opóźniał. "Teraz to jest improwizacja" - powiedział Yako. Zorganizowano konkurs dla młodych Padawanów. Mieli odgadnąć z zasłoniętymi oczyma, co trzymają w rękach. Później na scenie pojawiło się dwóch szturmowców, mających zabawiać publikę, do momentu ogarnięcia filmu. Nie zabrakło też walki na miecze świetlne. W końcu światła osłabły. Pojawił się krótki skecz w wykonaniu szturmowców, a po ich zejściu, usłyszeliśmy głos Yaka, czytającego napisy początkowe filmu. Po chwili na ekranie zobaczyliśmy obraz z projektora. Zaczęło się. Wciąż jednak naszym zmartwieniem było, czy się wyrobimy na pociąg powrotny.
Film różnił się od swojej współczesnej wersji. Miał lepszy klimat i jaśniejszą fabułę. Gdybym miał wybierać między '77 a '04, wybrałbym '77.
godz. 22.00 "An elegant weapon, for more civilisated ages."
Zbliżał się punkt kulminacyjny. Nie tylko filmu, ale i nasz. Koniecznie chcieliśmy zobaczyć ceremonię, ale czas nas gonił. Gdy już pojawiły się napisy końcowe, na scenie wbiegli Jedi i Sith. Widać było tylko ich miecze świetlne. Gdy walka rozpoczęła się na dobre, nas nie było już w kinie :(. Zdążyliśmy jedynie pożegnać się z Piett'em. W drodze powrotnej do metra musieliśmy jeszcze zrobić zdjęcia napisów.
godz. 22.15 "Yeehaw."
Metro. Już wracamy do centrum. Teraz tylko dość do dworca. Po drodze zrobiliśmy kilka fotek pałacu kultury. I takim sposobem o 22.30. znaleźliśmy się na peronie. Prawie 15 minut zapasu! Zdążylibyśmy się ze wszystkimi pożegnać. Ale przezorność zawsze się opłaca.
Powrót. "...Home!"
W drodze powrotnej w pociągu nam się nie nudziło. W Warszawie nabyliśmy zeszyt, dzięki któremu umililiśmy sobie czas. "Gwiezdno-Wojennego wisielca" wygrał Thingol z wynikiem 4,5 pkt. Drugi był (o dziwo) Chebeat, z wynikiem 4 pkt., a trzeci KrisScrow z 3,5 pkt. Wysiedliśmy z pociągu na stacji Skierniewice i ruszyliśmy w stronę Skody. Mama Thingola podwiozła KrisScrowa i Chebeata prawie pod same domy. I na tym kończy się nasz zwariowany wyjazd. Oby takich więcej.
Chebeat luty 25 2007
|