|
Dawno, dawno temu, w pełnej jasności umysłów....
(napisane po tym jak nasze ociemniałe umysły doszły do siebie)
Polcon 2009
W portach roiło się od przybyszów z daleka
gdy wylądował imperialny niszczyciel "Mściciel"
a na płycie pojawił się admirał Motti i Boba Fett
Perzywitani przez Thrawna udali się na spotkanie.
Na wezwanie imperium stawili się wszyscy
ludzie ze odległych stron świata i galaktyki
Na 4 dniową misje wyruszyły odziały rebelii
a wśród nich grupa z Utapau.
W galaktyce nastał czas pokoju i przyjaźni
czas wspólnej zabawy, spania, jedzenia i picia
czas wyjątkowy, niesamowity i niepowtarzalny
jedyny taki czas, nie do opisania...
CZWARTEK
O ile ciężko jest zacząć, to zrobić to tak żeby inni chcieli to przeczytać - prawdziwa sztuka. No nic. W udziale przypadł mi pierwszy dzień tegorocznego Polconowania, więc postaram się skrobnąć coś na możliwie wysokim poziomie.
Zaczęło się niewinnie. Ot, spotkanie na stacji PKP. Kiedy dotarłem tam z Novą, czekał już na nas Mikel. Wszyscy troje zakupiliśmy bilety i odliczaliśmy minuty do pociągu. W międzyczasie pojawił się Thingol ale w celach niezwiązanych z wyjazdem, więc zniknął równie szybko. Jako ostatnia dotarła Exile i nasz czteroosobowy skład udał się na peron. Podróż minęła szybko, bez zbędnych ekscesów. Po kilkudziesięciu minutach powitała nas Łódź Fabryczna, w całej swej okazałości. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się na taksówkę (pchać się z tymi tobołami po autobusach, tramwajach, w upale - niepotrzebny stres i wysiłek). Ta szybko dowiozła nas na miejsce i już staliśmy u progu naszego czterodniowego przeznaczenia. Wkroczyliśmy na teren Politechniki Łódzkiej.
Ruszyliśmy w jedną stronę uważnie wypatrując budynku LODEXu. Kiedy dotarliśmy do końca terenów akademickich, jasnym było, że pomyliliśmy strony. (padały nawet tezy, że Polcon przeniesiono w zupełnie inne miejsce xD) Obładowani wróciliśmy do punktu wyjścia tym razem udając się na przeciwległy koniec kampusu (po uprzednim sprawdzeniu wszystkiego na mapie). W końcu dotarliśmy. Przed nami rysował się okazały budynek z czerwonej cegły a w nim jeszcze okazalsza kolejka do punktu akredytacyjnego. Oczywiście w najkorzystniejszej sytuacji był Mikel. Domniemana kolejka dotyczyła tylko osób, które wykupiły miejscówki przez internet. Mikel po 10 minutach zadowolony trzymał identyfikator. Nam zajęło to trochę więcej, coś koło 40 minut. (a podobno w kolejne dni było jeszcze gorzej). W międzyczasie pogadaliśmy trochę z Ulvbjornem, gdyż urzędował w Łodzi już od środy i wszystko miał zarezerwowane.
Gdy udało nam się uzyskać karty wstępu, pakiet Polconowicza i innego tego typu bajery wyruszyliśmy na poszukiwania noclegu. Po trzech zgubionych drogach, kilku zawracaniach udało nam się opuścić tereny uczelni. (potem droga okazała się prościutka) Dołączył do nas Ulvbjorn bezbłędnie prowadząc nas do sali wspólnej. Ta mieściła się na hali sportowej po przeciwległej stronie ulicy Politechniki. Całkiem zadbana, były nawet prysznice (ha!) i wszystko czego do szczęścia było nam trzeba. Rozbiliśmy nasz obóz w bramce i ruszyliśmy z powrotem, bowiem odebraliśmy sygnały, że ekipa wsparcia przybyła.
Przy budynku LODEXu powitaliśmy KrisScrowa, Lorda W, Thingola, Syndriusa i (white xD) Chebeata. Dziewczyny poszły na zakupy (-.-) a ja zostałem z chłopakami. Kiedy uwinęli się z akredytacją Exile i Nova wróciły z pierwszymi zdobyczami. Były to szklanki z motywami SW (<3), smycze i inny stuff. Od razu gdzieś we mnie odezwała się chęć posiadania, więc nie ociągając się ruszyliśmy w stronę hali MOSiR, gdzie mieściły się targi. Szybko przebrnęliśmy przez (rozkładające się jeszcze) stoiska i z naręczem nowych przedmiotów wróciliśmy pod LODEX. Tym razem ja posłużyłem za przewodnika i większą ekipą udaliśmy się na noclegownię. Nie zabawiliśmy tam długo, gdyż za kilka chwil zaczynała się pierwsza ciekawa prelekcja. Nie wiem, czy Medycyna w świecie SW jest moim hobby ale nauczyłem się, że wszystko z "SW" w tytule warte jest uwagi. (no, może poza TCW ale to mniejsza).
Po prelekcji prawie każdy przymierał głodem, toteż ominęliśmy Wielkie Otwarcie celem napadnięcia na pizzerię lub coś w tym guście. Potem jeszcze szybkie meet pod namiotem konwentowym i back to show. Wróciliśmy akurat na zakończenie spotkania z aktorami (których były w sumie trzy, więc nic straconego), więc pocykaliśmy sobie fotki i poczęliśmy mentalne przygotowania do Kalambur SW. Jak to jednak bywa nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli. Kalambury, które miały być łatwym wyzwaniem okazały się zbyt łatwe i nasze składy odpadły w przedbiegach. Przyszło nam bowiem konkurować z ludźmi, dla których John Williams był najemnikiem a mały stworek z Tatooine - Yodą. Widać bywa i tak. Pierwszy dzień zakończył się więc bez nagród.
Po zakończeniu głównych punktów programu Lord W zaprosił mnie, Syndriusa i Mikela na rundę w Osadników (w całodobowym games roomie), którą oczywiście wygrał. Inni dosiedli się do Jungle Speed a mnie naszła ochota na nieco bardziej złożoną planszówkę. Traf chciał, że jakaś grupa osób oddała akurat Horror w Arkham, więc mogliśmy bez przeszkód go wypożyczyć. W dodatku jak z niebios spadł nam Vykk, znający dobrze jej zasady (i mogący mnie poratować w prowadzeniu rozgrywki, za co mu chwała wielka). Tak to sześcioosobowym składem (Vykk, ja, Thingol, Mikel, Syndrius i Lord W) usiedliśmy do rozgrywki...
Szychu
|
|