Skierniewickie Stowarzyszenie FanĂłw "Gwiezdnych wojen" "Utapau"
Strona główna - Forum - Statut - O nas - Kategorie newsów - Kontakt - Kalendarz - Galeria - Download - Szukaj - Ostatnie komentarze Niedziela, Listopad 24, 2024
Zarząd:
Prezes:
Milka - gg:274886

Wiceprezes:
Lord W - gg:2504559
E-mail: wpolskce@poczta.onet.pl

Skarbnik:
Thorin - gg:1505406
Artykuły
· Recencja "Ostatniego...
· Spotkanie Utapau CXII
· Recencja Łotra Jeden
· Spotkanie Utapau CXI
· Spotkanie Utapau CX
Aktualnie online
· Anonimowi: 57

· Zalogowani: 0

· Łącznie użytkowników: 98
· Najświeższy rekrut: Monika
Ostatnio online
Aero 2 tygodnie/dni
ivered 3 tygodnie/dni
Nova54 tygodnie/dni
Damian58 tygodnie/dni
Thingol58 tygodnie/dni
jariniop61 tygodnie/dni
Lord W66 tygodnie/dni
Thorin145 tygodnie/dni
Chebeat237 tygodnie/dni
Vinga284 tygodnie/dni
Ankieta
Czy po ustaniu pandemii miałbyś ochotę na spotkanie członków SSFGW Utapau?





Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Reklama:
Star Wars: Ruse of the Darkness
A long time ago, in the galaxy far, far away...



STAR WARS

RUSE OF THE DARKNESS



Czasy znów stały się niespokojne. Mimo zepchnięcia Sithów
niemalże na krawędź wymarcia, Zakon Jedi szuka sposobu na
umocnienie swej pozycji w galaktyce. Pogłoski o jego
przeminionej świetności stają się coraz powszechniejsze.



Rada Jedi podejmuje działania, które mogą okazać się
tragiczne w swych skutkach. W obliczu zagrożenia gotowa jest
jednak na każde ryzyko. Granica między wrogami
a przyjaciółmi zaciera się.



Na planetę Coruscant powraca jeden z członków Zakonu.
Jego raport może okazać się kluczowym dla powodzenia
tajnego projektu zleconego przez Radę...




I


Lekki krążownik klasy Carrack wyszedł z nadprzestrzeni i ze standardową prędkością zaczął zbliżać się do pola grawitacyjnego planety. Ruch w tej części kosmosu jak zwykle był duży, toteż podniszczony statek szybko znalazł się pośród innych pojazdów lecących po wyznaczonych torach przestrzennych, które znacznie ułatwiały ruch i nawigację. Planeta cieszyła się pierwszorzędnym systemem komunikacji dlatego minęło zaledwie kilka chwil i poobijany, podniszczony krążownik stał się zupełnie niewidoczny dla zwykłego obserwatora. Dla jego załogi miało to ogromne znaczenie. Pozwalało na zachowanie bezpiecznej anonimowości.

Na mostku "Pustelnika" panowały względne cisza i spokój. Każdy kto miał przydzielone jakieś zadanie, wykonywał je z należytą dokładnością. Na skanerach i komputerach pokładowych co i rusz pojawiały się nowe dane, natychmiast przekazywane osobom upoważnionym do ich otrzymania. Podczas gdy łącznościowcy nawiązywali kontakt z centralną stacją planetarną, technicy w skupieniu śledzili wykresy i diagramy opisujące stan urządzeń i podzespołów. Cała załoga uwijała się w pocie czoła, nie zamieniając nawet słowa między sobą, chyba że było to konieczne. Jedynie wysoka postać w brązowej szacie z naciągniętym na oczy kapturem nie poruszała się. Stała nieruchomo zapatrzona w wielką galaktykę i rysujący się na jej tle okrągły kształt planety. Coruscant. Stolica a zarazem środek wszechświata. Miliardy istnień, uczuć i działań. Niesamowite echo życia dające się odczuć jedynie poprzez Moc. Proste a zarazem wspaniałe uczucie. Postać obróciła głowę w prawo, spojrzała na pracującą załogę. Zgodnie z obliczeniami w tej właśnie chwili silniki powinny zmniejszyć prędkość. Sekundę później dało się słyszeć słaby pomruk gdy główne siły napędowe wyregulowały moc. Osobnik trwał dalej w tej pozycji a przygaszona lampa lekko oświetlała jego pokrytą zarostem twarz. Zakapturzony osobnik był człowiekiem i to nie pierwszym lepszym. Był jednym z członków starożytnego zakonu Jedi, a przynajmniej za takowego się uważał.

Choć większość sił Zakonu ganiała po galaktyce wybijając to, co zostało z Sithów po Ruusan, garstka z nich wciąż była oddelegowywana na odległe światy w roli arbitrów miejscowych sporów oraz większych konfliktów. Nie było dnia, by Jedi mógł odpocząć. Republika wykorzystywała rycerzy do wielu własnych celów, zarówno politycznych jak i gospodarczych. A przecież dochodziły do tego jeszcze obowiązki wobec samego Zakonu i Rady. Tak, Jedi nie mieli lekkiego życia, na pewno nie w tych czasach. Dlatego było jasne, że Zakon nieustannie poszukiwał dzieci silnych Mocą, by mogły zasilić jego szeregi. Mimo dużego zapotrzebowania na kolejnych członków, Zakon Jedi nie zrezygnował z surowej selekcji dokonywanej od niepamiętnych czasów. Tylko w ten sposób umacniał swą pozycję – pozyskując silnych, a słabszych chroniąc.

Mężczyzna założył ręce na piersi i obrócił głowę zamyślony. Potrzebował czasu i pomocy. Przecież nie mógł działać sam. Zza fałd szaty wyjął komunikator.
- Potrzebuję tu waszej obecności. Natychmiast. – głos miał opanowany, lecz chłodny.

Nie minęła chwila a zza durastalowego łuku wyszły dwie postacie. Podążały powolnym krokiem, niemal idealnie zsynchronizowanym. Buty wybijały równy rytm na podłodze mostka. Dwaj zakapturzeni osobnicy, lecz w czarnych szatach, zbliżyli się do mężczyzny i skłonili lekko głowy.

- Wzywałeś, panie. – odezwał się ten stojący po prawej stronie przed Jedi.
- Jesteśmy u celu, dlatego od tej chwili powierzam wam dowodzenie nad "Pustelnikiem". Pozostaniecie tu, czekając na mój powrót. Sam udam się do Świątyni zdać raport mistrzom. Postaram się, by nie trwało to zbyt długo. Czeka nas jeszcze wiele pracy.
- Tak, panie. – tym razem odpowiedział ten stojący po lewej stronie, po czym obie postacie skłoniły się ponownie i ruszyły w stronę stanowiska dowodzenia.

Jedi udał się w przeciwnym kierunku, zmierzając do turbowindy. Wszedł do niej i nacisnął przycisk odpowiedzialny za dowiezienie go wprost do hangaru, gdzie czekał już mały, jednoosobowy myśliwiec. Gdzieś z góry dało słyszeć się ciche skrzypnięcie i turbowinda ruszyła. Krótka podróż zakończyła się dosyć mocnym szarpnięciem i durastalowa płyta pełniąca rolę drzwi przesunęła się ukazując przejście. Jedi szybkim krokiem ruszył przed siebie. Podążając korytarzem ogarnęły go dziwne myśli. Nie odczuwał strachu, jedynie frustrację. Denerwował go fakt, że wszystko posuwało się tak wolno. Całe miesiące knucia i zwodzenia Rady nie dawały takich efektów, jakich by sobie życzył. Nie mógł oczywiście narzekać. Osiągnął już bardzo dużo i teraz nie zamierzał się poddać. Wystarczyło ostatecznie zjednać sobie Radę. Niestety, to właśnie było najtrudniejsze.

Pogrążony we własnych myślach, Jedi nie zauważył, że od dłuższego czasu stoi przed zamkniętymi drzwiami oddzielającymi go od głównego hangaru. Bez namysłu otworzył je i ruszył w kierunku czerwonego myśliwca. Po chwili był już w kabinie pilota. Uruchomił sekwencje startowe i zasunął owiewkę. Złapał za drążki sterownicze i nagły przypływ wspomnień zalał jego umysł.

Mały chłopiec, padawan ćwiczący na symulatorze pod czujnym okiem mistrza. Lekko wystraszony, ściskający przyrządy z nadmierną siłą. Lekkie zamazanie obrazu. Po chwili młodzieniec lecący na ścigaczu z niesamowitą prędkością tuż nad szklistą taflą jeziora. Znów chwila dekoncentracji i zamaskowany osobnik zbliżający się powoli do jakiegoś posągu w prastarych ruinach. Na dłuższą chwilę świat zalała czerń i Jedi znów był w kabinie swojego statku. Zastanowił się przez chwilę nad tym, co zobaczył. Czy był to jakiś znak, czy może po prostu to, że całe życie przeleciało mu przed oczami to czysty przypadek. Jedno było pewne. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Jedi na chwilę spochmurniał. Zdecydowanie za wiele. Chociaż… tylko na lepsze, dodał w myślach i poderwał myśliwiec do lotu.


II



Światło zachodzącego słońca wprost zalewało okrągłą komnatę. Pomarańczowa poświata odbijała się od lśniącej posadzki, na której rysowało się dwanaście cieni. Niewyraźne zarysy na podłodze rzucane były przez dwanaście głębokich foteli rozmieszczonych w okręgu. Zaledwie trzy miejsca siedzące były zajęte. Każdy z osobników w tym gronie był mistrzem Zakonu Jedi. Odziani w brązowe szaty, milczący i zachowujący powagę na twarzy mężczyźni, wszyscy zamyśleni i patrzący gdzieś w dal. Czekali. Jednakże nie dane im było oczekiwać długo. Drzwi otworzyły się i do komnaty powolnym krokiem, jakby wahając się, weszła jakaś postać. Osoba jakże do nich podoba, a jak odmienna. Idąc osobnik zrzucił kaptur i trzem mistrzom ukazała się twarz mężczyzny w średnim wieku. Krótko przystrzyżony, z zarostem na twarzy prawie z wyniosłością patrzył na siedzących. Przyjrzał się im uważnie, zatrzymując wzrok przez krótką chwilę na każdym z osobna. Po chwili jednak ukłonił się i przemówił:

- Przybyłem zdać raport, tak jak zażyczyła sobie tego Rada. – jego głos tak ociekał niechęcią, że nie trzeba było być osobą władającą Mocą, by zauważyć jak ciężko przychodziło przybyszowi okazywanie szacunku. Być może to odwieczna chęć zajęcia miejsca jednego z siedzących skutkowała takim podejściem. - Jednocześnie chciałem prosić o natychmiastowe pozwolenie kontynuowania mojej misji. Czas nagli. Nasilają się informacje o niedobitkach wroga, gotowych zadać nam niespodziewany cios. Nie możemy pozwolić sobie choćby na chwilę zwłoki.
- Rada zapoznała się już szczegółowo z twoim elektronicznym raportem mistrzu. Wezwaliśmy cię tu w zgoła odmiennej sprawie. –
przemówił siedzący najbardziej po prawej stronie Jedi. – Choć wypełniasz obowiązki z należytą dokładnością, Rada doszła do wniosku, że nie możesz kontynuować swego zadania…
- Co?! – wybuch gniewu przybysza był równie niespodziewany co decyzja Rady. – To niemożliwe. Robię wszystko według waszych instrukcji. Do tej pory was nie zawiodłem. Ileż to czasu i własnej energii włożyłem w powodzenie projektu.
- Uspokój się, przyjacielu. Rada nie ma na myśli usunięcia cię ze stanowiska, jakie zajmujesz w tej wyprawie. Twój wybuch nie pozwolił nam dokończyć tego, co chcieliśmy ci oznajmić. Uważamy, że nie możesz kontynuować tego zadania sam.
– tym razem głos zabrał mistrz siedzący z lewej strony.
- Przepraszam za to. Nie powinienem unosić się gniewem, w dodatku przerywając Radzie. – stojący mężczyzna ukłonił się skrzętnie ukrywając wszelkie emocje pod maską obojętności.
- Wciąż musisz nauczyć się kontrolować. Zbyt łatwa jest to ścieżka w objęcia Ciemnej Strony, gdy nie myślisz nad tym, co robisz. Co więcej, twoje zachowanie może mieć przyczynę głębiej niż każdy z nas sądzi. Czy podczas eksploracji planety, nie natknąłeś się na nic szczególnego?
- Macie na myśli obozy Sithów? Dobrze wiemy, że rozsiane były wszędzie ale po Ruusan nie zostało ich zbyt wiele. Sithowie nie stanowią zagrożenia w tamtym systemie. Co prawda natknąłem się na pradawną świątynię, jednak nie chciałem badać jej bez zgody Rady.
- Twój raport nie traktuje o znalezieniu jakiejkolwiek świątyni. Chcesz coś ukryć przed Radą? –
mistrz siedzący po lewej stronie zamyślił się.
- Uznałem, że wypada poinformować Radę osobiście. Odkryłem ją na krótko przed wezwaniem tu, na Coruscant. – bez namysłu odparł przybysz.
- Rzecz niezmiernie to dziwna i niepokojąca. Tak ważne znalezisko z pewnością zasługiwało na wzmiankę w Archiwach Świątyni. Skoro jednak te zostały gruntownie sprawdzone pod kątem twej misji, zastanawia fakt, że nikt nigdy nie słyszał o wspomnianej budowli.
- Za pozwoleniem. Chętnie podejmę działania mogące wzbogacić nas w dodatkową wiedzę. Czy mogę zatem poczynić już odpowiednie przygotowania do powrotu?
- Jeszcze nie. Najlepiej będzie, jeśli najpierw spotkasz się z twoim towarzyszem i porozmawiacie o dotyczącym was zadaniu. Sprawę znaleziska zostawimy na później. Niech Moc cię prowadzi.
– mistrzowie po kolei skinęli głowami w stronę stojącego Jedi. – A teraz udaj się do apartamentów Zakonu. Vonar Ashen oczekuje na twoje przybycie.


III



Dzień miał się ku końcowi. Ruch powietrzny nad powierzchnią Coruscant zelżał nieco i można było poczuć, że ta część planety z wiadomym sobie zaangażowaniem szykuje się na nadejście nocy. Tylko jeden młodzieniec nie zwracał uwagi na otaczający go świat. Siedział ze skrzyżowanymi nogami pośrodku niewielkiego balkoniku dającego widok na spory obszar cichnącego miasta. Jego klatka piersiowa rytmicznie, lecz bardzo powoli unosiła się i opadała. Gdyby nie ta ledwo zauważalna oznaka życia, można by pomyśleć, że to jakiś artysta z braku innych zajęć wykuł nieśmiertelnego strażnika nocnej ciszy. Chłopak miał zamknięte oczy. Na twarzy malowały mu się spokój i opanowanie. Krótko przystrzyżone brązowe włosy i upleciony, sięgający ramienia warkoczyk poruszane były przez delikatne podmuchy wiatru. Wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie wyrwać go z tego niesamowitego snu.

Drzwi za plecami młodzieńca rozsunęły się. Przestąpił przez nie człowiek w średnim wieku ubrany podobnie do siedzącego chłopca. Piaskowa tunika luźno wisiała na klatce piersiowej przybyłego a brązowy płaszcz kołysał się dopóki mężczyzna nie stanął.

- Witaj mistrzu. – siedzący młodzieniec odezwał się do stojącego za nim nie otwierając nawet oczu i nie obracając się.
- No, no. Całkiem nieźle. – skwitował powitanie mistrz. – Czynisz postępy, jak widzę. To dobrze. Będziesz miał okazję sprawdzić się w prawdziwym zadaniu.
- Czy coś się stało? –
zapytał młodzieniec.
- Rada wyznaczyła nam misję. Kładź się. Wylatujemy o świcie. – odparł mężczyzna po czym wszedł do budynku.

Nareszcie, pomyślał chłopak. Doza euforii przelała się przez jego umysł. Czekał bowiem na podobne słowa od tak dawna. Może szkolenie jest ważne ale nie opiera się jedynie na siedzeniu w Świątyni. Czas bowiem na trochę prawdziwej rozrywki. Jego przyjaciele już dawno mieli za sobą swe pierwsze a nawet drugie i trzecie poważne misje. Wraz ze swymi opiekunami włóczyli się niemal po całej galaktyce. Ale nie on. On odkąd pamiętał nie oddalił się od Coruscant dalej niż kilka parseków. Co prawda miał za sobą zadania często wymagające od niego poddania próbie wszystkich umiejętności. Sprowadzały się jednak do przebywania na powierzchni planety. Tym razem miało być inaczej. Wreszcie miał wyrwać się z pod "skrzydeł Akademii". Co prawda nadal towarzyszył mu mistrz ale to zupełnie co innego. W dalekim świecie wszystko sprowadzało się do podejmowanych przez niego decyzji. Nie do ciągłego słuchania poleceń z góry, najczęściej zakazów. Wielkie plany oraz wizje odległych miejsc niemal całkowicie pochłonęły wyobraźnię młodzieńca. Trwały przy nim jeszcze długo, gdy już leżał w łóżku czekając na sen. Ten w końcu nadszedł, spowijając wszystko ciemnością.


IV



Korytarz praktycznie nie różnił się od innych tuneli komunikacyjnych w Świątyni Jedi. Prosty, funkcjonalny, bez specjalnych ozdób i o wysokim sklepieniu. Tak jak inne pozwalał przebywającym przemieszczać się w konkretne miejsca, po całym kompleksie. Księżyc zaglądał weń poprzez wielkie okna rzucając jasną poświatę na posadzkę a panująca tu cisza pozwalała zanurzyć się w głąb własnej świadomości. Wszystko to tworzyło idealną aurę do medytacji. Być może na tym właśnie polegał fenomen całej Świątyni. Jej budowa, rozmieszczenie pomieszczeń, architektoniczne kształty na swój prosty sposób ułatwiały swobodny przepływ Mocy. Dużo łatwiejsze było zebranie rozbieganych myśli i skupienie na chwili bieżącej. O tej jednak porze na korytarzu nie przebywał prawie nikt. Prawie, gdyż jeden z rycerzy Jedi wyraźnie nie śpieszył się na spoczynek. Stojąc mniej więcej w połowie długości wyczekiwał. Trwał tu już od jakiegoś czasu rozmyślając nad powierzonym mu zadaniem. Przedtem jednak miał spotkać się ze starym przyjacielem.

Vonar Ashen był rycerzem Jedi. Od samego początku, momentu ofiarowania go w Świątyni, z dumą przyjmował świadomość przynależności do starożytnego zakonu. Przez dwadzieścia cztery lata swojego życia prawie codziennie zastanawiał się czy mógłby wymarzyć sobie lepszą przyszłość. Służba Jedi była dla niego spełnieniem wszystkich marzeń, a także możliwością przysłużenia się innym. Swoją ciężką i sumienną pracą Vonar od razu przypodobał się mistrzom. Bardzo szybko awansował w hierarchii, doskonale ukończył próby i w wieku dwudziestu dwóch lat został pasowany na rycerza. Pod opiekę wziął młodego padawana – Luana Certhona, gdyż jak twierdził to, co sam umiał nie mogło pozostać niespożytkowane. Potrafił wiele. Doskonale opanował formę Soresu, która w połączeniu z zieloną klingą jego miecza, dla zwykłego obserwatora wydawała się magicznym tańcem. Z czasem lekko zmienił swe upodobania. Zainteresowany formą IV rozpoczął mozolne treningi techniki Ataru. Dobra znajomość obu stylów z pewnością mogła przysłużyć się podczas pojedynków, gdzie natychmiastowa zmiana taktyki wiązała się z dużą przewagą. Vonar Ashen dobrze poznał też tajniki Mocy. Szczególne upodobanie odnalazł w telekinezie. Wykorzystywanie Mocy jako siły fizycznej łączył zarówno z walką jak i życiem codziennym. Oprócz technik walki rycerz Jedi wykazywał się dużą mądrością. Wyjście z najgorszej sytuacji dostrzegał tam, gdzie każda inna istota dawno by się poddała. Wierzył, że w każdym jest choć odrobina dobra czekająca na to, by ją wykorzystać. Tak też szkolił swojego padawana. I chociaż dochodziło do tarć między nimi, Vonar wiedział, że łącząca ich więź jest głęboka i zdolna wiele przetrwać.

Teraz jednak wyobraził sobie, jak całe jego życie sprowadza się do tej chwili. Stał samotnie w pustym korytarzu oczekując na przybycie dawnego kompana. Nie widział się z nim od ponad roku, kiedy to Rada oddelegowała go na tajną misję w nieznanym miejscu. Vonara ciekawiło, co działo się przez ten czas z przyjacielem, ale sam też miał pełne ręce roboty. Prawie każdą chwilę poświęcał szkoleniu Luana, którego osobiście traktował jak młodszego brata a do tego dochodziły jeszcze regularne misje wypadowe zlecane przez Radę. Tym razem pocieszał się na myśl, że padawan będzie mógł mu towarzyszyć. Z pewnością dla młodzieńca też było to wielkie przeżycie. Pierwsza poważna misja wiązała się z chęcią pokazania z jak najlepszej strony. Dodatkowo Luan powoli wkraczał w wiek męski. Na pewno i to będzie siłą napędową do należytego wykonania czekającego na nich zadania. Rycerz Jedi Vonar Ashen przerwał rozmyślania i spojrzał w dal. Oto nareszcie nadchodził ktoś, z kim chciał spotkać się od bardzo dawna.

Obaj złączyli się w braterskim uścisku nie zważając na godność osób, którymi byli. Trwali tak dobrą chwilę po czym Vonar odsunął przyjaciela na długość ramienia.
- Xel Arkada, nawet nie wiesz jaką radością napawa moje serce twoja obecność tutaj. – Jedi westchnął i kontynuował – Przyjacielu, naprawdę dobrze cię widzieć…
- Vonar, nie mamy na to czasu – niespodziewanie przerwał mu Xel a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Ja też jestem szczęśliwy ale mam, a w tym wypadku obaj mamy, misję do wykonania. Nie chcę słuchać co naopowiadała ci Rada, dlatego od razu wyjaśnię, jak wygląda to z mojego punktu widzenia. Rok temu otrzymałem wiadomość. Miałem udać się na księżyc planety Ylix. Dotarłem więc tam wraz z pokaźną ekipą badawczo – inżynieryjną pod pretekstem zbadania go. W istocie od samego początku prowadzę przygotowania do założenia polowej Akademii Jedi. Warunki panujące: odizolowanie od cywilizacji, spokojna fauna i flora, tworzą doskonałe miejsce dla przyszłych adeptów Mocy. Rada chce pozyskać pewien rodzaj, hm… "awaryjnego zabezpieczenia". Wprawdzie po Ruusan wszystko ucichło ale wciąż zdarza się mówić o niedobitkach Sithów zbierających się by zaatakować ponownie. Jeżeli nikt nie dowie się o tym planie, zdobędziemy konieczną przewagę. Zatem ludzie, z którymi pracuję, nie mają pojęcia co tak naprawdę robią. Poza tym każdy z nich otrzymuje sowitą zapłatę i siedzi cicho. Dlatego po dotarciu tam nie spodziewaj się ciepłego powitania. W dużej mierze są to najemnicy i osoby o szemranej przeszłości. My pilnujemy ich pracy oraz chronimy ich przed nimi samymi. To chyba wszystko co powinieneś wiedzieć na tą chwilę. Pozwolisz zatem, że cię zostawię. Każda sekunda zwłoki wiele kosztuje dlatego muszę lecieć jak najszybciej. Co do was. Jutro z samego rana spotkacie się z pilotem, który przetransportuje was na Ylix Minor. Spotkamy się na miejscu. Wszystkie dokładniejsze informacje, standardowe raporty, dzienniki misji oraz notatki zapisałem na tej holokości. Przejrzyj sobie w wolnej chwili.
Zakończywszy mistrz odwrócił się i już miał odchodzić, gdy Vonar zatrzymał go.
- Xel… Niech Moc będzie z Tobą – powiedział.
Mistrz spojrzał tylko przez ramię na przyjaciela i zarzucił kaptur. Następnie szybkim krokiem oddalił się. Dopiero kiedy zniknął, Vonar uświadomił sobie, że nie zna tego spojrzenia.


V



Padawan i jego mistrz szybkim krokiem przemierzali naziemne lądowiska dzielnicy senackiej Coruscant. Choć na planecie panowało przeświadczenie, że im niższe warstwy miasta tym gorsze dzielnice to sektor, w którym się znajdowali wyglądał okazale w całości. Musiał, gdyż reprezentacyjne funkcje jakie pełnił, zobowiązywały do trzymania odpowiednich standardów. Setki albo i tysiące dziennych wizytatorów, posłów z odległych planet, rzeczników, ambasadorów przewijających się przez Stolicę nie mogło przecież dojść do wniosku, że Coruscant nie spełnia norm piastowanej pozycji. Takie uchybienie wywołałoby burzę w szklance wody. Już i tak chwiejna Republika pożarła by się od środka. Tylko tego brakowało w tych niespokojnych czasach.

Obaj Jedi zamienili zwykłe płaszcze na nieco cięższe i mniej wygodne szaty podróżne. Może nie ułatwiało to ruchu ale pomagało uniknąć niechcianych spojrzeń. W tych strojach praktycznie nie wyróżniali się spośród średniozamożnych mieszkańców planety. Tych zaś nie brakowało w tym miejscu. Gonili za swoimi sprawami, wykonywali powierzoną pracę i rozporządzali innymi.
- Statek powinien być gdzieś tutaj. – powiedział Vonar uważnie rozglądając się wśród najbliższych płyt lądowniczych – Aha! Tu jest… stanowisko 74B.
To powiedziawszy wskazał ręką na podstarzały, choć całkiem dobrze utrzymany frachtowiec YG-4210. Statek stał nieco na uboczu, przysłonięty większymi i potężniejszymi jednostkami. Jedi podeszli do niego stając przy jednej z łap lądowniczych. Właz wejściowy był otwarty ale w pobliżu statku nie było nikogo. Nagle, jakby przeczuwając, że ktoś interesuje się owym pojazdem, w wejściu pojawiła się młoda dziewczyna. Właściwie była bardzo młoda. Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Luan spojrzał na nią z niedowierzaniem i musiał wyglądać naprawdę głupio. W zasadzie tak też się czuł od momentu, gdy pojął że owa dziewczyna to pilotka odpowiedzialna za ich transport.

- Ale… Ale… - zaczął jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów. – Jesteś przecież…
- Za młoda?! Zbyt niedoświadczona?! A może po prostu nie jestem mężczyzną?! – dziewczyna obruszyła się słysząc słowa z ust padawana. Gdy schodziła z rampy kierując się w ich stronę burza jej kasztanowych włosów zafalowała. – Posłuchaj mnie uważnie. Myślisz, że jak masz przy pasie cylindryczny kawałek metalu to czyni to ciebie kimś wyjątkowym? Zresztą, też nie wyglądasz mi na specjalnie wyrośniętego – skwitowała z przekąsem dźgając Luana palcem wskazującym w pierś. Następnie zwróciła się do Vonara i uśmiechnęła promieniście:
- Nazywam się Coria. Kapitan Coria Lann.
- Bardzo nam miło. – odrzekł Vonar. – Rozumiem, że to pani będzie odpowiadać za nasz transport.
- Zgadza się. – odparła i znów uśmiechnęła się. Miała bardzo ładny uśmiech. – Czas nagli a więc zapraszam na pokład.
Luan zdążył jeszcze mruknąć coś pod nosem, że nie jest zbyt przekonany co do tego pomysłu ale Vonar położył rękę na jego ramieniu: - Ten statek będzie w sam raz.

Jedi siedzieli w przedziale dla załogi dobrych kilkadziesiąt minut gdy z ładowni wychynęła Coria. Usadowiła się wygodnie obok nich. Luan zauważył, że nadal się uśmiecha. Nie ma co pogodna dziewczyna, pomyślał. Kiedy zdążył już nieco ochłonąć po utarczce z panią kapitan, bardziej zainteresował się samą jej osobą. Coria była bardzo ładna. ale w sposób łagodny, nienarzucający się. Choć zapewne zdawała sobie sprawę z własnej urody to nie eksponowała swych kształtów niczym inne przedstawicielki płci pięknej goszczące choćby w programach Holonetu. Miała jasną cerę i wyjątkowo delikatne dłonie. Wprost niestworzone do pracy, jaką się pałała. Hm, nie stworzone do żadnej pracy. Jednak w zielonych oczach malowało się coś ukrytego, jakby dziewczyna widziała i przeszła o wiele więcej, niż na to wyglądała. Ubrana zaś była w skórzaną kurtkę pilota i pasujące do niej czarne, obcisłe spodnie. Przy pasie miała pistolet blasterowy, który był podług niej nieproporcjonalnie duży. Wyraźnie kłócił się z budową ciała jakby chciał zakwestionować pozorną bezbronność dziewczyny.
Vonar mówił coś do niego, kiedy Luan po raz trzeci przyłapał się na patrzeniu wprost na Corię.
– Przepraszam mistrzu, zamyśliłem się. – powiedział nieco zmieszany.
- Chyba powinieneś udać się do swojej kabiny i pomedytować nieco. Twój pierwszy daleki lot to niewystarczająca wymówka, aby przerwać codzienne ćwiczenia.
- Oczywiście mistrzu. Jak sobie życzysz. – Luan wstał od stolika i udał się do swojej kajuty zły zarówno na siebie jak i Vonara. Komentarz mistrza, co do pierwszego długiego lotu także nie wpłynął pozytywnie na jego nastrój. Szczególnie po złośliwym uśmieszku pani kapitan, który zdążył dostrzec zanim zniknął za drzwiami.


*****



- Ech, w paszczę Sarlacca z taką medytacją. – Luan przerwał trans wyrzucając ze swej podświadomości obraz młodej pani kapitan. Gdy otworzył oczy fala światła wydobywająca się z pręta jarzeniowego pod sufitem zalała mu pole widzenia. Zamrugał kilka razy przyzwyczajając się do oświetlenia w kabinie. Szybko wstał z pozycji siadu klęcznego i poczuł ból w zdrętwiałych kończynach. Coś jest nie tak, pomyślał. Medytacja w ogóle go nie odprężyła. Rozmasowując sobie mięsień na łydce spojrzał na chronometr. Była północ czasu standardowego. Reszta musiała spać. Padawan wyszedł z kabiny i skierował się w losowo wybranym kierunku. Zmierzając wąskim korytarzem słyszał ciche pomruki pracującego napędu jednostki nadświetlnej. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem za sześć godzin wyskoczą w systemie Ottega. Padawan cieszył się na tę chwilę. Nareszcie opuścił mury Świątyni. Teraz miał szansę dowiedzenia, że został wybrany na Jedi nieprzypadkowo. Wprawdzie nie znał szczegółów misji, ale nie obchodziło go to. Pożądał przygód, niesamowitych zdarzeń, zapierających dech w piersiach widoków. Czegoś, czego mogliby mu zazdrościć inni padawani.

Luan znalazł się przed drzwiami prowadzącymi do kokpitu. O tej porze na pewno nikogo tu nie będzie, doszedł do wniosku. Wszedł do środka. W głębi duszy liczył jednak na to, że się pomyli. Pomylił się. Zastał ją siedzącą samą za sterami i pochyloną nad odczytami z głównego komputera. Kiedy durastalowe drzwi zasunęły się z powrotem, powoli odwróciła głowę.
- Nie śpisz? – rzuciła. Nie było tam szyderstwa ale zdziwienie i może lekkie rozbawienie.
Luan zaczerwienił się i już miał wycofać się z pomieszczenia, lecz jakaś siła kazała mu podjąć:
- Eee, właściwie to chciałem przeprosić. Chyba źle zaczęliśmy.
- A więc nawet Jedi popełniają błędy. – powiedziała, ale uśmiechnęła się. – Coria
- Luan – odrzekł i ujął jej delikatną dłoń. Nie bardzo wiedział co powiedzieć, więc zaczął szukać jakiegokolwiek tematu mogącego podtrzymać konwersację. – Ten komputer odpowiada za centralną nawigację?
- Zgadza się. Znasz się trochę na tym? – jej uśmiech wyraźnie zdradzał świadomość tego, że wie o jego zakłopotaniu.
Padawan zajął miejsce drugiego pilota i począł krążyć ręką po pulpicie sterowniczym:
- Trochę czytałem. No i sporo latałem na symulatorach…


VI



Pierwsze tygodnie na Ylix Minor zupełnie nie spełniały wyobrażeń młodego padawana. Cichy, zalesiony księżyc był chyba ostatnim miejscem w galaktyce, w którym mogłoby dziać się coś ciekawego. Luan większość swego czasu spędzał penetrując każdy zakątek obozu. Samego Xela Arkadę – dawnego przyjaciela jego mistrza spotkał zaledwie dwa razy i to też przelotnie. Poznał za to wielu robotników wynajętych do pracy. Z braku innych zajęć prawie codziennie zasiadał z nimi do gry w pazaaka, które kończyły się zwykle nadejściem Vonara. Ten beształ ucznia i rozganiał obiboków. I tak przez kilka tygodni. Długi pobyt na Ylixie zaowocował jednak umocnieniem znajomości między Luanem a Corią przeradzającej się powoli w prawdziwą przyjaźń. Chłopak spędzał z pilotką wolne chwile oraz te, gdy rzekomo był zajęty. Nieraz zapuszczali się razem w głąb lasów poznając coraz to nowe okazy zwierząt i roślin, szukając ciekawych miejsc. Tak było i teraz. Luan miał wolne popołudnie, toteż zabrał Corię i we dwójkę od kilku standardowych godzin spacerowali w cieniu wielkich drzew.

Młody padawan sam nie wiedział jak do tego doszło. Choć było to zabronione, czuł do dziewczyny coś więcej niż uznanie za jej umiejętności w pilotażu. Tak jakby zawładnęła nim nieznana siła każąca w każdej chwili myśleć o Corii. Jej oczach, uśmiechu, gestach i słowach. Nie znał wcześniej tego uczucia, tak jak i nigdy wcześniej nie był związany z kimś tak blisko. No, może poza mistrzem ale to zupełnie inny rodzaj więzi.

Kiedy lekko się otrząsnął, ona patrzyła wprost na niego. Stała zdecydowanie za blisko. W tej pozycji Luan był w stanie dokładnie obejrzeć otaczające ich drzewa, odbijające się w jej oczach. No, może to niezbyt trafne ukazanie sytuacji, ale w tej chwili nie przychodziło mu do głowy nic ciekawszego. Otaczający ich las niespodziewanie umilkł. To wcale nie pomogło Luanowi. Zdążył tylko powiedzieć:
- Mistrz chyba nie byłby zadowolony.
Następnie jej usta zbliżyły się do jego i złączyli się w pocałunku.
- Mistrz nie jest zadowolony – odrzekł po chwili Vonar. Stał kilkadziesiąt metrów dalej, oparty o stary konar drzewa. Oboje jak na komendę odsunęli się od siebie. Luan zaczerwienił się i spuścił głowę. – Szukałem cię – kontynuował rycerz Jedi. - Mamy nowe wyznaczniki od Rady. Czy możemy porozmawiać na osobności? Chyba, że jesteś zbyt zajęty.
- Ależ nie, mistrzu. – Luan skinął tylko Corii, która to tym razem spłonęła rumieńcem i podreptał za Vonarem. Gdy znaleźli się zupełnie sami, Vonar Ashen przemówił:
- Nie masz pewności, kim jest ta dziewczyna a mimo to angażujesz się w coś, co może przerosnąć twoje siły. Nie podoba mi się jej osoba. Zbyt łatwo potrafi podporządkować sobie innych. Nie mówię w tej chwili tylko o tobie, lecz choćby o pracownikach w obozie. Niektórzy nie zachowują się przy niej normalnie. Luanie, musisz zachować trzeźwość umysłu. Rozejrzyj się. Nie bez powodu Rada oddelegowała nas na ten księżyc. I chociaż powierzyłbym Xelowi własne życie, jestem ostrożny. Ty też powinieneś. Proszę cię zatem o jedno. Miej oko na swą przyjaciółkę.
- Jak sobie życzysz, mistrzu.


VII



... system Cogneus... twój cel... nie pozbaw się szansy... przywróć nam świetność... zapanuj nad galaktyką...

Tajemnicze słowa niosły się przez jeszcze bardziej tajemniczą świątynię. Na środku dużej, ciemnej sali klęczała samotna postać. Opatulona w brązowe szaty z zarzuconym na głowę kapturem. Patrzyła wprost przed siebie na unoszący się nad ziemią i wirujący dookoła własnej osi niewielki przedmiot. Zdecydowanie mógł zmieścić się w dłoni, kształtem zaś przypominał piramidę. Starożytny holokron. Doskonałe urządzenie do przechowywania dźwięku i obrazu przez osoby władające Mocą. Stosowany od tysiącleci zarówno przez Jedi jak i Sithów. Odpowiednio użyte holokrony, znajdujące się we właściwych rękach mogły nieść za sobą niewyobrażalną moc.

Klęcząca postać z poddańczym uwielbieniem wpatrywała się w obraz istoty zawieszonej nad holokronem. Ta przemawiała metalicznym tonem: ... dlatego tobie dane było odnaleźć nasze starożytne źródło. Udowodniłeś, że jesteś godzien otrzymania tejże potęgi. Powstań i realizuj swój plan. Niech to wskaże ci drogę...
Hologram dziwnej istoty wskazał znajdujący się po prawej stronie obelisk po czym rozpłynął się w nicość. Klęcząca do tej pory postać zmieniła pozycję i podeszła do kamienia. Ten sięgał jej do czoła, był jednolitą skałą. Postać wyciągnęła rękę w kierunku obelisku. Kamień pozostał zimny w dotyku. Postać skupiła się i zanurzyła w objęciach Mocy. Poprzez mistyczną wizję dokładnie zbadała posąg. Wprost pulsował mroczną energią a żyły Mocy strzelały na wszystkie strony. Osobnik odsunął się od kamienia, cały czas wyciągając rękę przed siebie. Mijały minuty. Po czole zaczęły spływać mu krople potu. Pełną napięcia chwilę później obelisk pękł na tysiąc kawałków rozsypując się na posadzce. Wśród odłamków leżał cylindryczny, metalowy przedmiot. Postać podniosła go niemalże z nabożną czcią i trzymając na poziomie oczu obejrzała z każdej strony. Delikatne nacięcia na metalu układały się w misternie wykonany zbiór dziwnych symboli. Dał się słyszeć nagły syk i energetyczna klinga pomknęła przed siebie. Jaskrawoczerwony blask rozświetlił ponure pomieszczenie.
- Niechaj wskaże mi drogę – powtórzyła postać.


*****



Luana bardzo ciekawił prawdziwy powód reakcji swojego mistrza. Miał uważać na Corię. Przecież uważał. Ze skrupulatnością poświęcał jej większość swego czasu. Ale najwyraźniej nie o to chodziło jego mistrzowi. Tego dnia jak zwykle nie miał prawie nic do roboty i znużony przechadzał się po obozie. Coria wyleciała gdzieś bardzo rano, więc nie wiedział gdzie ani kiedy wróci.

W obozie zaszła jednak jakaś zmiana. Niespodziewanie pojawił się w nim Xel Arkada – przyjaciel jego mistrza. Była to jego pierwsza wizyta od dłuższego czasu, toteż tym bardziej zaciekawiła młodego padawana. Ten nie chcąc spędzić kolejnego bezsensownego dnia, postanowił przyjrzeć się bliżej wizycie mistrza Jedi, robiąc to jednak dyskretnie. Musiał być przy tym bardzo ostrożny. Wszak Jedi od najmłodszych lat przygotowywano na każdą ewentualność.

Xel przez kilka godzin załatwiał sprawy z pracownikami. Krzątał się poganiając, pouczając i kręcąc głową z politowaniem. Luan jakby całkiem przypadkowo znajdywał się akurat w tych samych miejscach. Przysłuchiwał się rozmowom, obserwował poczynania mistrza Jedi. Nic jednak nie wskazywało na to, że Xel nagle wyjawi jakąś głęboko skrywaną tajemnicę i co mniej prawdopodobne zaangażuje w nią Luana, w efekcie czego rozpęta się przygoda jego życia. Zachowanie Jedi nie budziło najmniejszych wątpliwości. Najzwyczajniej w świecie pracował na rzecz Zakonu wykonując powierzone mu zadanie.

Kiedy wydawało się, że pozałatwiał wszystkie sprawy w obozie, ruszył w stronę hangaru. A przynajmniej miejsca, które sprawowało taką funkcję. Bardziej przypominało bowiem poskładaną na szybko z różnych warstw blachy budę. Dosyć sporawą swoją drogą. Tam zasiadł za sterami speederbike’a i odleciał. Luan nie miał chwili do stracenia. Również wbiegł do hangaru, złapał pierwszy lepszy pojazd i po chwili mknął w ślad za starszym Jedi.

Lecieli długo, ale on ani na chwilę nie spuszczał z oka swego celu. Choć Xel zręcznie lawirował pomiędzy drzewami, jakby znał trasę na pamięć, Luan dotrzymywał mu kroku. Nagle jednak zniknął z pola widzenia. To niemożliwe, pomyślał chłopak. Cały czas uważnie go obserwowałem. Fakt pozostawał faktem i Luan leciał teraz samotnie przed siebie. Zaklął szpetnie i już miał zawracać, gdy z pomiędzy drzew poczęła wynurzać się jakaś monumentalna budowla. Budowla posępna i złowroga, zdecydowanie różna od tych wszystkich zabytków przedstawianych w holoprzewodnikach. Nieopodal na repulsorach unosił się speeder. Tak, obwieściła triumfalna myśl. Pojazd śledzonego. Chłopak szybko zredukował bieg i wyhamował swym ścigaczem, zostawiając go między drzewami. Jednym susem znalazł się przy wejściu. Wyciosane, kamienne bloki rozstępowały się tworząc szeroki korytarz niknący w głębi.

- No i zaczyna się zabawa. – Luan bez namysłu wbiegł do środka.
- To było do przewidzenia. – Xel Arkada pokiwał głową w zamyśleniu ale z niejaką aprobatą. – Wścibstwo tego chłopaka będzie nam bardzo na rękę. Trzeba to tylko odpowiednio rozegrać.
Zza drzew podeszły do mistrza Jedi dwie identyczne postacie. Cała trójka skrywana w półcieniu wpatrywała się niemo w wejście przed nimi, oddalone o dobre kilkadziesiąt metrów.
- Panie? – zapytał jeden z nich.
- Zabić. – odpowiedział Jedi.


*****



Dwaj osobnicy w czarnych płaszczach czekali po obu stronach drogi. Tą zdążała młoda dziewczyna wyraźnie się śpiesząc. Co i rusz rzucała nerwowe spojrzenia na boki. Jednak poza mrokiem lasu i ciemnością nieba nie dostrzegała niczego. W końcu stanęła przed nimi.
- Nasz pan się niepokoi. Ostrzegał nas wszystkich a zaistniała sytuacja staje się nieco niewygodna. Musisz przystąpić do fazy trzeciej.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Zawsze, kiedy słyszała głos któregoś z tych osobników a brzmiały identycznie, dostawała gęsiej skórki. Być może właśnie to, że nie różniły się od siebie potęgowało u niej jakiś wewnętrzny lęk. Po chwili dopiero uświadomiła sobie co usłyszała. Jakby ich obecność nie była wystarczającą karą. Dziewczyna zawahała się. Przecież faza trzecia oznaczała... nie, to niemożliwe. No i miała być tylko mało prawdopodobną ewentualnością. Musiała zajść jakaś pomyłka.
- Czy aby na pewno wasz pan zażyczył sobie tego?
- Nie próbuj wycofywać się z podjętych przez siebie działań. Wiesz, jakie będą tego konsekwencje.
Skinęła im niepewnie głową. Czyli jednak to nie pomyłka. Nie miała zatem wyboru. To musiało się tak skończyć. Wiedziała o tym.


VIII



- Ale dokąd idziemy?
- Oh, zobaczysz. Pośpiesz się.

Coria biegła przed Luanem. Ten zaś ledwo za nią nadążał. Dziewczyna nie powiedziała mu nic, ani słowa wyjaśnienia. Kazała po prostu biec. Tak też robił. Od niemal godziny. Padawan nie odczuwał zmęczenia. Wszak niezliczone od dzieciństwa treningi wpoiły mu tę surową sztukę wytrzymałości. W swoim życiu znosił o wiele gorsze warunki. Bieg leśną drogą obudził w nim jednak dawne wspomnienia.

Jeden z tysięcy ogrodów botanicznych rozsianych po całym Coruscant tętnił życiem mimo późnych godzin wieczornych. Alejkami przechadzali się osobnicy najróżniejszych ras. Zielonoskórzy Rodianie odgrywali zaimprowizowane przedstawienie wykorzystując w tym celu wielką altanę będącą jednocześnie centrum parku Ria. W cieniu rozłożystych drzew szeptali tajemniczo wyglądający Weequayowie, dalej na ławce jakaś Falleenka obściskiwała się z innym bogato wyglądającym człekokształtnym humanoidem. Nagle na głównej ścieżce pojawił się zamaskowany człowiek. Pędząc przed siebie roztrącał na boki nielicznych spacerujących. Za nim w sporej odległości biegł młody chłopak. Brązowa szata powiewała na jego ramionach, on jednak nie zwracał na to uwagi. Jego jedynym celem było dopaść uciekiniera. Ścigany wbiegł do altany siejąc poruszenie wśród zebranych tam istot. Zanim ktokolwiek zorientował się o co chodzi, uciekinier przyciągnął do siebie jednego z aktorów zasłaniając nim własne ciało. Do skroni przystawił mu mały blaster. W tej chwili do altany zdążył dobiec młodzieniec. Szybko rzucił okiem na zaistniałą sytuację. W oczach zbiega malowało się szaleństwo a zarazem bezradność. Brak pomysłu na dalsze posunięcie. Młody chłopak będący w istocie Jedi a precyzując to – padawanem uczniem, spojrzał twardo na mężczyznę. Ten jednak nie opuścił broni. Niezgrabnym ruchem wycelował nią w padawana i strzelił, wciąż chowając się za żywą zasłoną. Zielone ostrze mruknęło odbijając wiązkę i śląc ją dalej, między drzewa. W tej samej chwili broń mężczyzny upadła na ziemię a on sam stracił przytomność osuwając się na ziemię. Puszczony Rodianin uciekł krzycząc w niebogłosy a zza nieprzytomnego zbiega wyszedł kolejny Jedi. Rozmasowywał sobie pięść po udanym ciosie.
- Widać, czasem najprostsze metody są najskuteczniejsze – skwitował zaistniałą sytuację. - Dobra robota Luanie. Chyba czas zabrać naszego przyjemniaczka i odstawić go w należyte miejsce.
- Masz rację mistrzu. – odparł uśmiechnięty młodzieniec.

Taak. Prowadzone wtedy przez Vonara i Luana śledztwo dotyczące kradzieży danych z senackich archiwów było ciekawym przeżyciem. Nieczęsto bowiem zdarzały się zadania tak różniące się od rutynowych treningów w Świątyni. Luan biegnąc przez gęstwinę i tym razem czuł, że bierze udział w czymś poważniejszym. Wciąż nurtowała go jednak sprawa ukrytej świątyni. Chłopak nie znalazł w niej mistrza Arkady, co więcej gdy wyszedł, ścigacza Jedi już nie było ale nie przejął się tym zbytnio. Żałował jedynie, że nie podzielił się tymi rewelacjami z Vonarem. Cóż, zrobi to jak wróci do obozu. Teraz miał nieco inną sprawę na głowie. I choć od początku drogi Coria nawet słowem nie dała mu do zrozumienia o co chodzi, domyślał się, że jest to ważne. Niedługo też miał przekonać się jak bardzo.


*****



Padawan nadal biegł za dziewczyną a ciemność coraz bardziej pochłaniała świat. Gdy wyruszali z obozu było miłe, ciepłe popołudnie. Teraz chmury zasnuły niebo, tylko dodając ponurej nocnej atmosfery. Luan nagle dostrzegł jakiś ruch w zaroślach po swej prawej stronie. Jakby cień, który przemknął z szybkością światła. Ścieżka wyraźnie zwężała się, więc ściany lasu były u chłopaka na wyciągnięcie ręki. Już miał krzyknąć na Corię, gdy podobne zjawisko zaobserwował ze swej lewej strony. Dwa niewyraźne, lecz poruszające się z dużą szybkością kształty mknęły poprzez gęstwinę. Chłopak nie zatrzymywał się. Nie chciał stracić z oczu przyjaciółki, która jakby nie dostrzegała tego, co się działo. Miał wrażenie jakby cienie ścigały się z nim. Raz przyspieszały, raz zwalniały.

- Coria! – krzyknął na całe gardło padawan i w tym samym momencie cień po prawej wyraźnie przyspieszył mijając go i wyskakując na drogę. Przeleciał nad biegnącą dziewczyną, która padła na ziemię. W locie istota zwinęła się po czym wylądowała na nogach. Więcej Luan nie zauważył, gdyż masywna postać zwaliła go na ziemię. Kiedy podniósł głowę dostrzegł, że ta sama postać szybkim, praktycznie nieuchwytnym dla oka susem znalazła się przy drugiej. Czarne płaszcze zakrywały je obie. Jak na komendę obie jednocześnie odrzuciły kaptury.
Dwie czarne, identyczne twarze patrzyły na padawana z nieskrywaną nienawiścią. Ten zaś podniósł się na nogi odpinając od pasa metaliczny cylinder. Postacie jednak były szybsze. W ich dłoniach zapaliły się czerwone klingi.

- Co..Coria – wydusił padawan. Dziewczyna podniosła się i obróciła w jego stronę. Spojrzała na niego przepraszającymi oczami i jakby… ze smutkiem.
- Co tu się do cholery dzieje? – zakrzyknął Luan.
- Przykro mi – Coria poczęła cofać się tyłem a osobnicy przysunęli się do siebie jakby chcąc zakryć dziewczynę. – Oni... Oni są ze mną.

Po tych słowach łza spłynęła jej po policzku. W następnej jednak sekundzie obie postacie przystąpiły naprzód. Dziewczyna zniknęła za ich plecami całkowicie. Następnym widokiem były dwa miecze wycelowane w padawana. Zielona klinga zapłonęła wściekłym blaskiem, gdy obydwaj skoczyli na niego.


IX



Czarni mężczyźni nieśli ze sobą zwłoki, podtrzymując je za ramiona. Xel Arkada już na nich czekał. Zauważył także Corię idącą jakby eterycznym krokiem. Miała pobladłą twarz i nieswoje ruchy. Daleko jej było do tej zwinnej, uśmiechniętej pilotki, którą znał i znali wszyscy. Słaba istota, pomyślał Arkada. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, mistrz Jedi odwrócił głowę z odrazą. Skupił się na ciele padawana, które rzucono mu pod nogi. Padawana zabitego z bestialską brutalnością. Taką, na jaką stać tylko najgorszych adeptów mrocznych sztuk.

- Doskonale. – pokiwał głową patrząc na zwłoki. Wyciągnął rękę do stojącego po lewej osobnika – Jego miecz…

Trzymany cylinder okazał się przyjemnie chłodny jak gdyby wewnętrzne ciepło metalu uciekło wraz ze śmiercią chłopca. Zielone ostrze pomknęło w górę, po czym znów schowało się w rękojeści. Zimny uśmiech zagościł na twarzy Xela. Mistrz przypiął sobie broń do pasa, ręką zaś wskazał statek znajdujący się za jego plecami.
- Wszyscy troje lecicie na Cogneus. Wasze wytyczne znajdują się w pokładowym komputerze. Poczynicie wstępne przygotowania i obejmiecie pieczę nad projektem aż do mojego przybycia. Idźcie już.

Xel Arkada długo stał, kiedy statek wznosząc się pionowo dawno zniknął pośród chmur. Rozmyślał. Miał bowiem do odegrania jeszcze jedną, może nawet najważniejszą rolę. Nie czekając dłużej, wsiadł na skuter ukryty w leśnym poszyciu. Ciało chłopca odpowiednio przymocowane spoczęło za nim. Już miał ruszać, gdy odezwał się komputerek nawigacyjny połączony bezpośrednio z jego myśliwcem. Z Coruscant nadeszła pilna wiadomość od Rady Jedi, nakazująca wszystkim rycerzom powrót do Świątyni. To nieco komplikowało sprawę, pomyślał Xel. Ale gdyby tak zaryzykować jeszcze jeden teatrzyk? Z tym pytaniem pozostawił się jeszcze przez długą drogę, lecąc w mroku nocy.


*****



- Ja nie twierdzę, że coś mogło mu się stać. Ja widziałem, jak został zabity przez to stworzenie! – Xel Arkada niemal krzyczał na klęczącego tuż obok Vonara. Ten ze łzami w oczach i wyraźnym wyrzutem przemówił: - Dlaczego więc mu nie pomogłeś?!
- Nie było już szans. Wiadomość od pilotki dostałem nagle. Nie spodziewałem się jej, gdyż nigdy nie wzywała mnie sama. Wszelkie ważne sprawy załatwiała tylko przy spotkaniu w obozie. Zresztą, cóż mogło być tak ważnego? Nie pomyślałem więc. Mimo to ruszyłem za sygnałem jej nadajnika. Po dotarciu do celu znalazłem tylko to.
Wskazał na leżący u jego stóp, czerwony od krwi kawałek materiału, w rzeczywistości będący kiedyś częścią tuniki. W materiał obwinięto cylindryczny metalowy przedmiot.
Vonar rzucił przelotne spojrzenie po czym rzekł: - Ja nie wracam.
- Człowieku, weźże się w garść. Jesteś Jedi.
- On był dla mnie jak młodszy brat! Tak trudno ci to pojąć?!
- Rób jak uważasz. Wiedz jednak, że zaprzeczasz naszej filozofii. Zbytnie przywiązanie do innej osoby, kimkolwiek by nie była. A potem ból. Ból i smutek. – Xel odwrócił się powoli. – Spotkamy się na Coruscant.
Z tymi słowami opuścił przyjaciela, który wciąż klęczał przy ostatniej rzeczy będącej obrazem ucznia i czującym, jak właśnie część niego samego odchodzi bezpowrotnie.


X



Szereg podnieconych szeptów, ale w większej mierze spokój i opanowanie biły aurą z wielkiej, prostokątnej sali. Dziesiątki rycerzy Jedi stali wyczekując na słowo Rady. Nadzwyczajne zebranie zdarzało się bardzo rzadko, sprowadzenie wszystkich Jedi było kłopotliwym i niebezpiecznym zadaniem a i tak nie stawiła się tu nawet połowa Zakonu. Po prostu nie dało się oddelegować wszystkich strażników pokoju i sprawiedliwości, rozsianych po całej galaktyce nie narażając się przy tym na bunty i utratę zaufania. Niemniej sytuacja była poważna.

Na środek wychynęli z tłumu członkowie Rady i nagle zapadła cisza. Wszystkie spojrzenia powędrowały w tamtym kierunku.
- Belgaroth. Sithowie zebrali się na Belgaroth i co gorsza nie starają się ukrywać tego faktu. – w imieniu Rady zaczął przemawiać wysoki, blady mężczyzna. - Przesłanie jest jasne. My albo oni. Jeśli nie uderzymy tam, oni zaatakują tutaj. A my nie będziemy ryzykować ofiar w postaci takiej ilości cywilów.
Nikt nie musiał tego wyjaśniać. Choć powszechnie twierdzono, że po Ruusan nic nie ostało się z Sithowego nasienia, od dawna krążyły plotki, że oni wrócili. Teraz stało się to faktem. Powrócili i to w liczbie będącej całkowitym zaprzeczeniem, jakoby Sithów wytępiono niemal sto lat temu. Nie okazywano więc specjalnego zdziwienia na tę wieść. Na scenę szybko wkroczyły spekulacje i detale techniczne.
- Przecież to jawna prowokacja. – krzyknął ktoś z tłumu. Inni pokiwali głową z uznaniem, odezwały się pomruki aprobaty. – Mamy być na ich wezwanie? To tak, jakbyśmy sami wchodzili w pułapkę.
- Wszyscy wiemy, że nastały trudne czasy. Trudne dla nas wszystkich. Są jednak chwile, gdy podjęte działania zadecydują o losach przyszłych pokoleń. To właśnie jedna z takich decyzji. Trudna i bolesna, ale wielkiej wagi. – ciągnął przedstawiciel Rady. – Rada długo to odkładała, jednakże nie mieliśmy wyboru. Tak po prostu musi być.

Jedi ucichli. Sens słów był nad wyraz zrozumiały, żeby jeszcze ktoś wyrywał się do wszczęcia dyskusji. A więc wojna, niosła się wspólna myśl przez salę. Żadne ukryte podchody obydwu stron, zabawa w chowanego prowadzona od lat. Otwarty konflikt będący podwaliną nowego porządku. Wojna.


*****



Kilku młodych padawanów ćwiczyło pod okiem jakiegoś mistrza. Wokoło nich unosiły się zdalniaki oni zaś zręcznie odbijali strzały w nich wycelowane. Błyszczące klingi skakały po sali niczym świetliki, uganiając się za czerwonymi wiązkami energii. Nad głowami ćwiczących przezroczystym korytarzem przechadzało się dwóch Jedi. Obaj przystanęli na chwilę splatając ręce na plecach. Patrzyli w dół. Vonar Ashen smutnym wzrokiem obserwował padawanów.

- To wielka strata, dla nas wszystkich. – podjął jego towarzysz. – Luan był bardzo utalentowany i zapowiadał się naprawdę obiecująco.
Vonar ani drgnął. Z jego twarzy nie wyzierały żadne emocje, jakby zagubił się w innym czasie i przestrzeni, będąc obecnym jedynie ciałem.
- Niezbadane są wyroki Mocy – rzucił jeszcze towarzysz, bardziej już jednak do siebie. Drugi Jedi nadal go ignorował.
- Za pozwoleniem mistrzu, kim jest ten chłopak z niebieskim mieczem? – nagle wyrwał się z trwającego odrętwienia.
- Nazywa się Druan Kenor. Jutro wraz z pozostałymi chłopcami zostaje oddelegowany do Korpusu Rolniczego. Smutny los tych, których nikt nie chce wziąć pod swą opiekę.
- Sam nie wiem, coś jakby... - zaczął ponownie Vonar i zamyślił się. – Mistrzu, proszę o pozwolenie na obranie go sobie na mojego padawana.
- Vonar, rozumiem ciężar twojej straty, ale takie decyzje winny być raczej przemyślane i przedstawione Radzie.
- Mistrzu, patrząc na niego poczułem coś. Nie potrafię sprecyzować tego uczucia ale Moc jest silna w tym chłopcu. Po prostu spojrzałem i poczułem. Wewnętrzny głos.

Mistrz Jedi wyraźnie odczuł tęsknotę i smutek. W pełnym napięcia milczeniu spojrzeli na siebie. Rycerz Jedi Vonar Ashen nie odzywał się, twarz stała się bez wyrazu. Jedynie w oczach odbiła się niema prośba. Chwila dłużyła się a oni stali naprzeciw siebie. Tylko dźwięki odbijanych strzałów mąciły ciszę. Mistrz skinął głową.
· Napisane przez Szychu dnia 03 marzec 2010 19:42 · 19 komentarzy · 36746 czytań · Drukuj
Komentarze
#1 | Szychu dnia 03 marzec 2010 19:45
Długo wyczekiwane (przeze mnie), ponieważ uzależnione tylko od moich chęci i czasu (czynników o bardzo niskiej wartości). Opowiadanie będące nieoficjalnym prequelem historii przedstawionej w Treasure of the Shadows. Dzieje się na 97 lat po bitwie o Ruusan.

Fanfic ten kształtował się w mojej głowie już na przełomie listopada i grudnia 2008 roku. Wtedy to równolegle z napisaniem obu krótkich opowiadań zamieszczonych na stronie, podjąłem się czegoś poważniejszego. Zaczęło się od rozłożenia TotSa na czynniki pierwsze. Zaśmieję się, ale stwierdzenie, iż znam go prawie tak dobrze jak autorzy nie jest w tym wypadku przesadzone. Sporządziłem podsumowanie faktów, na których mogłem oprzeć swoją fabułę. Chodziło tu głównie o wykorzystanie znanych już postaci oraz nawiązanie połączenia z wątkami filmowymi. Wreszcie, kiedy miałem już szkielet, pojawiły się pierwsze zgrzyty i nieścisłości. Sięgałem więc do źródła. Półsłówkami, od zdania do zdania, pozyskiwałem potrzebne info (głównie męczyłem Thingola, szacunek dla niego). Zaczynało robić się konkretnie. Sam wierząc, że uda mi się skończyć mój mały projekcik, udostępniałem nawet wybrane fragmenty paru osobom [na ich (nie)szczęście]. Jednakże z czasem zapał powoli się wyczerpywał. Pomysłów nie brakowało nigdy ale zaczynało brakować właśnie zapału. Jasne, że zdarzało się coś skrobnąć, lecz wyraźnie nie było to to, czym na początku zdawało się kwitnąć w moich oczach. Twór zaległ na twardym dysku, zaczął się dłuuugi okres posuchy. I wreszcie, stosunkowo niedawno przykuł moją uwagę na nowo. Po raz kolejny przeczytałem to, co już mam i stwierdziłem: ej, przecież nie jest źle. Dodałem troszeczkę kosmetycznych zmian i ruszyłem dalej. Tym sposobem po ponad rocznej wojnie udało mi się zakończyć przygodę z RotD. Jak wyszło, sami ocenicie.

Dobra, nieco mnie tu poniosło bo rozwodzę się, jakbym wykładał perypetie powstawania jakiejś super hollywoodzkiej produkcji a nie totalnie amatorskiego opowiadanka. Nie mniej czuję, że nie wyszło najgorzej Boba Fett

Aha. Chciałbym bardzo podziękować Exile, za korektę i ogólną pomoc w wyłapywaniu błędów i innych głupotek zdarzających się między wersami. Jest w tym świetna.
#2 | Milka dnia 03 marzec 2010 21:36
Ano najgorzej nie wyszło. Źle też nie wyszło, Trochę źle też nie wyszło. Mi osobiście się bardzo podoba. Ja na pewno czegoś choć w połowie dobrego bym nie napisał, tym większy rispekt dla ciebie. Z resztą, co ja będę komentował, niech się znawcy wypowiedzą Ewok
#3 | Exile dnia 03 marzec 2010 23:30
Mnie też się bardzo podoba Grin
Ma klimat Wink nie będę się rozpisywać xD szkoda tylko, że jedyna postać kobieca okazała się taką szują Frown
#4 | Lord W dnia 04 marzec 2010 10:15
Niestety, chwilowo nie mam czas, żeby przeczytać, ale po ogólnym rzucie nie widzę Druana Kenora (głównego bohatera TotSa, no i Barona i ucznia Sithów). Natomiast nowe postacie są jak z "mocy wyzwolonej (kapitan Eclipse i Galen Marek) - taki luźne spostrzeżenie. Luan - prawie jak Szychu.

Przeczytam dokładnie jak wrócę po 20.
#5 | Szychu dnia 04 marzec 2010 13:12
Ich brak jest w zupełności uzasadniony Smile

Tutaj pałeczkę przejmują Vonar Ashen i Xel Arkada.
#6 | ivered dnia 04 marzec 2010 21:00
Świetne!

Naprawde szacun, naprawde trzyma ten nerdowski klimat amatorskiej twórczości fanów; co bynajmniej oznacza że jest ciekawie i na swoj sposob świeżo.

Faktycznie czuć że postać Luana jest robiona pod Szycha Smile ale w koncu to calkiem dobrze - bo lubie sobie odnieść postacie do osob ktore znam. A ToTS i RotD to w końcu opowieści bardzo mocno zakorzenione w rzeczywistości "Utapau".

Wydaje mi się że ta nasza mała historia zasługuje w końcu na zakończenie.

hmm.... Smile
#7 | Milka dnia 04 marzec 2010 21:38
To "hmm...." brzmi wyjątkowo podejrzanie Wink
#8 | Szychu dnia 04 marzec 2010 21:52
też się zaniepokoiłem nieco Maul
#9 | Lord W dnia 04 marzec 2010 22:00
Zwracam honor Druan Kenor jest ... ale tylko na końcu. Opowiadanie bardzo fajne, ale lekko chaotyczne... choć styl pisania na najwyższym poziomie. Z pewnością to była duża praca, dobry pomysł i jeszcze większy zapał. Gratulacje!

Też kiedyś myślałem, że można by napisać opowiadanie nawiązujące do TotSa...ale stwierdziłem, że twórcy mogą jeszcze coś wymyślić.

Fakt, że opowiadanie bardzo dobre...ba Ivered napisał, że świetne, więc trudno się z Nim nie zgodzić.
#10 | Thingol dnia 04 marzec 2010 22:32
TIA Arts oczywiście rezerwuje sobie wyłączne prawo do ekranizacji lub innych czynności twórczo-artystycznych polegających na przetworzeniu tego dzieła sztuki =]

Jak dotąd przeczytałem raz, więc większego komentarza (wybacz Szyszko) jeszcze nie udzielę.
Muszę przeczytać jeszcze 2 razy, albowiem to dzieło wymaga większej i głębszej medytacji Smile
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony

Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Świetne! Świetne! 100% [7 głosów]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [Brak oceny]
Dobre Dobre 0% [Brak oceny]
Średnie Średnie 0% [Brak oceny]
Słabe Słabe 0% [Brak oceny]
Kalendarz
Po Wt śr Cz Pi So Ni
            1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30            
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

01/08/2023 18:17
Cytaty fanklubowe są dostępne dla zalogowanych. Prośba o podesłanie zdjęcia z ostatniego nieofa to wrzucę na stronę. Będzie dostępne tylko dla zalogowanych.

22/02/2022 21:22
Niech Moc będzie z Wami! Yoda

22/02/2022 20:49
Dziękować. Dawno mnie tu nie było, ale widzę, że co niektórzy wchodzą jeszcze na stronę. Wink

26/12/2021 23:04
Wesołych Świąt X Mas

24/05/2021 22:22
Superancko. Grin

21/05/2021 09:29
Bo miałem czasem przyśpieszenia, powoli kończę już ten statek, coś wrzucę Smile

20/05/2021 18:27
Ja rzadziej wchodziłem to tempo pracy Ivereda wydawało się imponujące. Wink

20/05/2021 18:25
Odnotowuję, że znowu byłem Wink Grin

17/05/2021 21:42
Póki co trzymam się go Wink

14/05/2021 21:20
I bardzo dobrze Lordzie Smile

Warto zobaczyć:


Skierniewickie Stowarzyszenie Fanów Gwiezdnych Wojen "Utapau"
HTML, PHP, coding, etc: Chebeat
Design: Chebeat & Thingol

Star Wars jest znakiem towarowym Lucasfilm, ble, ble, ble... (użyto w celach fanowskich..)


Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2009 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.